środa, 30 października 2013

15.Ty pasiasty draniu!

Aż do wieczora siedzieliśmy w pokoju Louis’a, wylegując się na jego łóżku, jednocześnie rozmawiając o wszystkim. O życiu, o polityce(?), o muzyce, o rodzinie. Wydaje mi się, że w którymś momencie przysnęłam na trochę, ale Louis chyba nie miał mi tego za złe. Przez cały czas bawił się moimi włosami, zaplatając je sobie na palcu, bądź plotąc warkoczyki, których później nie umiał rozplątać i musiałam sama to zrobić.
Dopiero koło godziny dziewiętnastej może dwudziestej przyszły do nas Charlotte i Félicité, z informacją, że jest już kolacja. Na sam dźwięk tych słów zaczęło mi burczeć w brzuchu. Matko! Od kiedy jestem takim głodomorem? Jak tak dalej pójdzie znowu będę musiała zacząć biegać, żeby pozbyć się brzucha i boczków, które zdecydowanie pojawią się, jeśli nadal będę tyle jeść.
 Mama Louis’a na kolację przygotowała rybę z frytkami i do tego zrobiła przepyszną sałatkę, na szczęście bez mięsa. Smakowała mi tak bardzo, że postanowiłam wziąć od Jay przepis.
- Ależ tęskniłem za twoją kuchnią. – westchnął Louis klepiąc się po brzuchu.
- Nawet nie chcę myśleć, czy wy się tam żywicie. – mruknęła kobieta zbierając talerze.
- Nie jest tak źle. – zaprotestował chłopak.
- Można by polemizować nad tym. – zaśmiałam się. – Z tego, co mówiła mi moja przyjaciółka, to często odwiedzacie Fast Foody.
- Coś w tym jest. – mruknęła Fizzy. – W Internecie często są wasze zdjęcia z hamburgerami czy innymi obrzydliwymi rzeczami.
- To chyba zdjęcia Niall’a. – burknął Louis.
- Zwalaj na niego, bo nie może się bronić. – powiedziałam ze śmiechem, widząc minę chłopaka.
- No, bo to on! – upierał się Louis.
- Dzieci uspokójcie się. – skarciła nas Jay z szerokim uśmiechem. – Uciekajcie stąd!
Wszyscy zerwali się na równe nogi i w podskokach skierowali się do salonu, śmiejąc się radośnie. Dziewczyny wciąż przytulały się do Louis’a, a on odwdzięczał im się tym samym. Na ten widok czułam przyjemne ciepło w sercu.
Wzięłam swój talerz, talerz Louis’a, a także jednej z bliźniaczek i podeszłam do mamy Louis’a, chcąc jej pomóc. Chciałam się czymś zająć, nie myśleć o tym, co się dzisiaj wydarzyło.
- Nie musisz mi pomagać. – powiedziała Jay patrząc na mnie z czułością, która mnie zaskoczyła.
- Wiem. – mruknęłam. – Ale chcę się jakoś odwdzięczyć. Przynajmniej tyle mogę zrobić. – szepnęłam biorąc do ręki ściereczkę.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie ciepło i podała mi talerz, który ochoczo zaczęłam wycierać. Pamiętam, że kiedy byłam mała i kiedy moja rodzina była jeszcze względnie normalna, zawsze pomagałam mamie czy tacie w takich czynnościach domowych jak na przykład mycie naczyń. Maria prawie nigdy nie pozwalała mi sobie pomagać. Zawsze, kiedy proponowałam jej pomoc, ona wyganiała mnie do nauki.
- Ma pani piękny dom. – odezwałam się nieśmiało, chcąc zagłuszyć cieszę panującą między nami. – I w ogóle wspaniałą rodzinę. – dodałam spoglądając w stronę salonu, gdzie zniknęła reszta Tomlinsonów.
- Dziękuję. – odparła Jay uśmiechając się do mnie uszczęśliwiona. – Z każdą chwilą zaczynam coraz bardziej rozumieć, dlaczego Louis tak bardzo cię lubi. Jesteś śliczną, mądrą, miłą i uczynną dziewczyną. Nic dziwnego, że zwrócił na ciebie uwagę.
Słowa mamy mojego przyjaciela sprawiły, że na mojej twarzy zakwitł krwisto czerwony rumieniec, przez co czułam się jak jakiś pomidor. Zawstydzona spuściłam wzrok i skupiłam się na wycieraniu kolejnego talerza.
- Kiedy się poznaliśmy, raczej nie pokazałam mu się z najlepszej strony. – mruknęłam.
Mimowolnie kąciki moich ust wygięły się w delikatnym półuśmiechu, kiedy przypomniałam sobie ten dzień, gdy obsługiwałam chłopaków w Milk Shake City i jak wtedy wylałam cały koktajl prosto na głowę Harry’ego, bo złapał mnie za tyłek. Albo gdyLouis razem z Zayn’em przyszedł do MSC, żeby przeprosić mnie za Harry’ego, a ja wykorzystałam sytuację i nasłałam na nich ich własne fanki, które były wtedy w knajpce, tylko po to, by się ich pozbyć. Albo wtedy, jak po koncercie, przez swoją gapowatość, prawie złamałam Louis’owi nos swoją czapką. Tak, wtedy Louis zdecydowanie uznał mnie za miłą i uczynną dziewczynę.
-Znam swojego syna, Emilie. Widzę, jak na ciebie patrzy: z troską, czułością i oddaniem. Zapewne to, że od początku byłaś z nim szczera, że byłaś sobą, a nie zgrywałaś kogoś kim nie jesteś, tak bardzo mu zaimponowało.
Odchrząknęłam cicho, żeby odpędzić nieproszone łzy. Mimo, że z Louis’em znaliśmy się tak krótko, wiele dla mnie znaczył i pewnie zrobiłabym dla niego wszystko. Oczywiście nie byłam w nim zakochana. Taka opcja nawet nie chodziła w rachubę, ale to nie zmienia faktu, że Louis odgrywał teraz ważną rolę w moim życiu.
Słowa mamy mojego przyjaciela sprawiły mi wiele przyjemności, chociaż przyznam szczerze, że wolałabym, gdyby to sam zainteresowany mi o tym powiedział.
- I widzę również, jak ty na niego patrzysz. – dodała Jay, przez co byłam już czerwona na maksa. – Cieszę się, że macie siebie. Że zawsze możecie się wspierać. Być, obok gdy ta druga osoba tego potrzebuje.
- Ale ja mówiłam już, że my nie jesteśmy parą. – powiedziałam głupio.
- Chodziło mi o przyjaźń głuptasku. – zaśmiała się. –Ale, gdybyście byli razem, może to nie byłoby takie złe. –mruknęła zamyślona. – Tak tylko mówię. – dodała wesoło widząc moją przerażoną minę.

* * *
Louis POV
- Nadal nie rozumiem, w czym tkwi twój problem. – mruknąłem, przegrzebując szafy w swoim pokoju, chcąc znaleźć piżamę dla siebie i Emilie, która odmówiła pożyczenia ciuchów od moich sióstr. – Uważam, że to było miły.
- Owszem było, ale jak nie jestem przyzwyczajona do tego typu komplementów. – jęknęła dziewczyna, opadając na poduszki. – Poza tym, gdyby twoja mama znała całą prawdę o mnie, nigdy by tego nie powiedziała.
Odszukałem w końcu jakieś spodnie dresowe i dwie koszulki, które nadawały się do ubrania. Trzymając to wszystko w rękach podszedłem do łóżka i usiadłem obok dziewczyny, która wyżywała się na mojej poduszce.
- Przestań wreszcie być taka krytyczna wobec siebie. I mojej mamy.- mruknąłem uśmiechając się krzywo. – Mówiłem ci, że to, iż siedziałaś w poprawczaku, nie robi z ciebie jakiejś kryminalistki. Nie zrobiłaś przecież nic złego. Broniłaś swojej siostry, a to dobrze o tobie świadczy.
- Sama nie wiem. – wymamrotała niewyraźnie.
Szybkim ruchem ściągnąłem poduszkę z jej twarzy i odłożyłem ją na bok. Emilie patrzyła na mnie wielkimi oczami przestraszonego dziecka, jednak mimo wszystko próbowała się uśmiechać. Na ten widok zrobiło mi się cieplej na sercu.
Trzymane rzeczy odłożyłem na bok, tak jak wcześniej poduszkę, a następnie złapałem Emile za ręce, zmuszając ją tym samym do tego, aby usiadła. Zrobiła to, choć bardzo niechętnie.
- Wiesz to, ale nie chcesz przyjąć tego do wiadomości. Zacznij wreszcie myśleć pozytywnie. Mając za przyjaciela takiego wariata jak ja, to nie powinno być trudne. – powiedziałem, uśmiechając się do niej łobuzersko.
Emilie zaśmiała się głośno i dała mi przyjacielską, całkiem mocną sójkę w bok. Również zacząłem się śmiać. Kiedy po chwili trochę się uspokoiliśmy, przytuliłem ją i cmoknąłem w czoło
- Przebierz się. – mruknąłem podając jej ubrania. – Skoczę po coś do picia. – dodałem.
Emilie skinęła głową na znak zgody, przyglądając się podkoszulkowi z logo Supermana, który przywiozłem do domu podczas jednej z wizyt.
Wyszedłem z pokoju, zostawiając dziewczynę samą. Powoli zszedłem do kuchni, skąd wziąłem butelkę wody niegazowanej i puszkę dietetycznej coli.
Miałem nadzieję, że zastanę tu którąś z dziewczyn, bo wtedy Emilie miałaby więcej czasu dla siebie, jednak wszyscy już dawno siedzieli w swoich pokojach.
Zrezygnowany powlokłem się z powrotem do swojego pokoju. Stojąc przed drzwiami, zawahałem się na moment, po chwili jednak delikatnie uchyliłem drzwi, co było błędem.
Zamarłem, widząc Emilie stojącą na środku pokoju. W samej bieliźnie. Całe szczęście stała bokiem do drzwi i mnie nie zauważyła. Cholera. Jak na szesnastolatkę, miała wspaniałe ciało.
Długie, szczupłe nogi. Płaski brzuch. Wyraźne wcięcie w talii. Piersi średniej wielkości, nie za małe, nie za duże. Do tego zgrabna pupa, której mogłaby jej pozazdrościć nie jedna gwiazda filmowa.
Mimo, iż wiedziałem, że powinienem się wycofać, nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Byłem zafascynowany. Po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, patrzyłem na nią jak na dziewczynę, kobietę, a nie tylko jak na przyjaciółkę.
Chłopak, którego pewnego dnia Emilie obdarzy miłością, będzie prawdziwym szczęściarzem. Nie chodzi tu tylko o jej urodę, która rzeczywiście była wspaniała, ale również o charakter. Może czasami Emilie jest zbyt wredna i pyskata, ale jest też wrażliwa i potrafi słuchać, a nie tylko mówić. Dziewczyna taka jak ona, to prawdziwy skarb.
Po chwili w końcu z trudem odsunąłem się od drzwi, jednocześnie zamykając je. W duchu dziękowałem za to, że nie skrzypią. Odczekałem jeszcze kilka minut i ponownie zajrzałem do środka, tym razem śmielej. Emilie stała przy jednej z szafek, ubrana w to co jej dałem i przyglądała się mojej kolekcji płyt, a także zdjęciom, które stały w ramkach.
- Przyniosłem ci colę. – powiedziałem patrząc na jej skupioną twarz.
Dziewczyna podskoczyła jak oparzona, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że już wróciłem. To też znaczyło, że na pewno mnie wcześniej nie zauważyła.
- Dzięki. – wymamrotała biorąc ode mnie puszkę. – Widzę, że ty też lubić The Fray. – powiedziała pewniejszym już głosem. – Chyba zapomniałeś o tym wspomnieć.
- Chyba masz rację. – zaśmiałem się. – Byłem zbyt zajęty próbą przekonania cię do naszej muzyki.
- Twoja próba i tak ci nie wyszła. – mruknęła wyraźnie z siebie zadowolona.
- Bo jesteś strasznie uparta. – burknąłem.
- Ja uparta? – spytała z udawanym oburzeniem. – No wiesz?
Uderzyła mnie żartobliwie w ramię, co wywołało u mnie napad śmiechu. Opadłem na łóżko, trzymając się za brzuch. Emilie usiadła obok mnie, popijając swoją colę.

* * * 
Emilie's POV
Kątem oka zerknęłam na Louis’a, który przyglądał mi się z łobuzerskim uśmiechem, który dodawał mu chłopięcego uroku. Dopiłam napój do końca, a pustą puszkę odstawiłam na bok, koło butelki z wodą Louis’a.
Czując się nagle strasznie zmęczona całym dzisiejszy dniem, położyłam się na łóżku, jednocześnie wtulając się w tors przyjaciela. Louis okrył nas kołdrą i sam się do mnie przytulił, opierając policzek na mojej głowie. Chyba nawet się nie zorientował, że wciąż jest ubrany w to, w czym chodził przez cały dzień.
Zaczęłam myśleć o tym, co mi dzisiaj mówiła mama Louis’a. O tym, że gdybyśmy byli razem, to nie było by takie złe. Tak szczerze, to sama myśl o tym przyprawiała mnie o dreszcze.
- Louis obiecasz mi coś? – spytałam sennie.
- Co tylko chcesz. – mruknął niewyraźnie.
- Obiecaj, że nigdy się w sobie nie zakochamy. – powiedziałam przytomnym głosem.
Louis milczał dłuższą chwilę, co sprawiło, że moje serce zaczęło bić mocnie ze strachu. Spojrzałam na niego zaniepokojona i zobaczyłam, że przygląda mi się uważnie.
- Obiecuję. – szepnął patrząc mi w oczy.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i ponownie mocno się w niego wtuliłam. Już po kilkunastu minutach znajdowałam się w krainie snów.

* * *
Jakie to było uczucie, obudzić się w ramionach Louis’a Tomlinsona, mega gwiazdy, która dodatkowo była moim najlepszym przyjacielem? Po prostu niesamowite, oczywiście pomijając fakt, że było mi trochę za ciepło, gdyż Louis był wręcz gorący (nie mówie mu tego, bo jeszcze wpadnie w samo zachwyt).
Po raz pierwszy od bardzo dawna spało mi się naprawdę dobrze i budząc się przed godziną siódmą, czułam się w pełni wyspana, co raczej rzadko mi się zdarza. Poza tym, miałam tak dobry humor, że przestałam przejmować się tym, iż opuszczam dzień w szkole oraz w pracy, a także tym, że prawdopodobnie Maria będzie chciała mnie zabić.
Przewróciłam się na drugi bok, tym samym wyplątując się z uścisku Louis’a. Chłopak wymamrotał pod nosem kilka niewyraźnych słów, a następnie obrócił się tyłkiem do mnie, pochrapując cichutko. Mimowolnie na mojej twarzy zagościł uśmiech. Wyglądał tak słodko i bezbronnie, kiedy spał. Trochę jak mały chłopiec, którym w głębi duszy chyba wciąż jest.
Długo leżałam nieruchomo, po prostu ciesząc się nowym dniem. Po chwili jednak zaczęło mi strasznie burczeć w brzuchu. Niewiele myśląc wstałam z łóżka i po cichu wyszłam z pokoju, nie chcąc budzić chłopaka.
Idąc do kuchni, raz po raz podciągałam spodnie, które wciąż zsuwały mi się z tyłka. Koszulka również była odrobinę za duża, ale i tak nikomu bym jej nie oddała, nawet za milion dolarów, gdyż była ona przesycona zapachem perfum mojego przyjaciela, które były po prostu boskie, zresztą jak większość męskich perfum.
Pamiętam jak w poprawczaku „pożyczałam” bluzy kolegów, bo ładnie pachniały albo po prostu brałam ich perfumy i pryskałam nimi swoje rzeczy. Może to trochę dziwne, ale taka już jestem.
Zatrzymałam się w progu kuchni, widząc panią Tomlinson, przygotowującą śniadanie. W moim brzuchu znowu zaczęło burczeć, kiedy w moje nozdrza uderzył zapach świeżych tostów z serem oraz jajecznicy.
Nagle Jay odwróciła się i spojrzała prosto na mnie. Jej twarz momentalnie rozświetlił pełen czułości uśmiech, który dodawał jej mnóstwo uroku. Odkąd przyjechałam tu z Louis’em, cały czas dziwię się, że jego rodzina aż w takim stopniu mnie akceptuje.
- Dzień dobry słoneczko. – powiedziała.
- Dzień dobry. – odparłam z nieśmiałym uśmiechem.
- Jajecznicy z szynką? – spytała ciepło.
Mina odrobinę mi zrzedła.
- Na pewno jest bardzo pyszna, tylko, że ja nie jem mięsa. – wymamrotałam siadając przy stole. – Tosty wystarczą. Wyglądają naprawdę smakowicie.
Kobieta uśmiechnęła się uszczęśliwiona, kładąc na stole dzbanek z sokiem pomarańczowym. Wzięłam od niej kubek, dziękując uśmiechem i nalałam do niego trochę napoju.
Po chwili pojawili się Lottie i Fizzy, a zaraz po nich przybiegły bliźniaczki, Daisy i Phoebe. Dwie ostatnie przywitały się ze mną tak mocnym uściskiem, że prawie wylałam sok na podłogę. Całe szczęście, że z moim refleksem nie jest jeszcze tak źle.
- Louis jeszcze śpi? – spytała Charlotte.
- Niech sobie śpi. – mruknęła Jay. – Zasługuje na trochę odpoczynku. Przez te wszystkie wywiady, sesje czy Bóg wie co jeszcze, nawet na to nie ma czasu. – burknęła.
Pani Tomlinson na środku stołu położyła drewnianą deskę, a na niej patelnię z wciąż parującą jajecznicą w środku. Dziewczyny od razu zaczęły nakładać ją sobie na talerze, jednocześnie mówiąc wszystkim „smacznego”.
- No, a jak tobie minęła noc? – zwróciła się do mnie Fizzy.
- Dobrze, dziękuje. – odparłam z uśmiechem. – Chyba nigdy mi się tak dobrze nie spało.
- To pewnie dlatego, że spałaś z Louis’em. – zaśmiała się Lottie.
- To było nie miłe. – skarciła Jay córkę.
Dziewczyna wydęła wargi, czując się urażona. Musiałam jakoś uratować sytuację. Nie chciałam, żeby siostry mojego przyjaciela uznały mnie za jakąś nadętą kwokę.
- W sumie coś w tym jest. – powiedziałam patrząc na Charlotte. – Louis jest jak taki przenośny termosik czy coś w tym stylu. To pewnie dlatego. – dodałam odgryzając kawałek tostu.  
Jay pokręciła z uśmiechem głową, ale nic nie powiedziała. Lottie również się uśmiechnęła i puściła mi oczko. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
- To prawda! On zawsze jest taki cieplutki. – mruknęła Fizzy. – Zawsze, kiedy któraś z nas była chora, on się nami opiekował i czasami nawet leżał z nami, chcąc nas rozgrzać.
- To słodkie. – uśmiechnęłam się.
- Co jest słodkie?
Wszystkie odwróciłyśmy się w stronę drzwi, skąd dochodził głos. W progu stał Louis, nonszalancko oparty o framugę, z rękoma splecionymi na piersi. Mimowolnie na mojej twarzy zakwitł rumieniec. Czułam się jak łobuziak złapany na podbieraniu ciastek.
- Nie ładnie tak podsłuchiwać Boo Bear. – mruknęła z udawaną dezaprobatą Jay.
- Boo Bear? – spytałam zdziwiona.
- Mama zawsze tak go nazywa. – wyjaśniła mi Charlotte. – On strasznie tego nie lubi.
- Mamo nie musiałaś tego mówić. – burknął Louis siadając przy stole. – Nie wszyscy muszą wiedzieć. – dodał zerkając na mnie z cierpkim uśmiechem.
- Ty pasiasty draniu! – uderzyłam go lekko w ramię. – Nie miałeś zamiaru mi wyjawić swojej ksywki, co?
Chłopak wzruszył tylko ramionami, nabierając sobie na talerz jajecznicę i kilka tostów. Patrzyłam z pod przymrużonych powiek, jak bierze łyk soku z mojego kubka.
- Pewnie, że nie miał zamiaru. Jeszcze użyłabyś tego przeciwko niemu albo co. – powiedziała Lottie z ironią, patrząc na swojego brata.
Louis pokazał jej język, a ona odwzajemniła mu się tym samym. Jay zdzieliła ich ściereczką po głowach. Charlotte pisnęła cicho, a Louis wybuchnął śmiechem, prawie krztusząc się napojem.
- To za karę. – burknęłam klepiąc go lekko po plecach.
Dziewczyny zaśmiały się, widząc minę swojego brata. Może to dziwne, ale z każdą minutą czułam, że coraz bardziej należę do tej rodziny. Może nie dosłownie, bo to przecież nie możliwe, ale wszyscy mnie akceptowali i to wystarczyło mi w zupełności.
- Ty tu sobie jedz – mruknęła Lottie. – a my pójdziemy z Emilie znaleźć dla niej jakieś świeże ubrania. – zakończyła uśmiechając się do mnie słodko.
Obie dziewczyny złapały mnie za ręce i podskakując wesoło zmusiły mnie, abym wstała, a następnie pociągnęły mnie w stronę drzwi.
- Ale to naprawdę niepotrzebne. – próbowałam protestować.
- Ale my nalegamy. – mruknęła Fizzy. – Będziesz wyglądać bosko!
- Phoebe, Daisy, wy też idźcie już się ubierać. Za chwilę musicie do szkoły iść. – powiedziała Jay.
Dziewczynki zerwały się na równe nogi i wycałowały swojego brata, a następnie podbiegły do nas, również złapały mnie za ręce, którymi i tak już nie mogłam ruszać i pociągnęły mnie na górę. Zanim zniknęłyśmy z dziewczynami w jednym z pokoi, usłyszałam jeszcze wesoły śmiech mojego przyjaciela.


____________________________________
No i wróciłam, tak jak obiecałam.
Wiem, że rozdział trochę krótki i mało się w nim dzieje, ale nie chciałam was zawieść. W sumie rozdział byłby wcześniej, pewnie w poniedziałek, ednak zmogła mnie choroba i jest dobiero dzisiaj.
Postaram się, aby kolejny był szybciej niż ten, no i mam nadzieję, że nie będę już musiała zawieszać bloga.
To chyba wszystko na dzisiaj.
Pozdrawiam ;)
@Twinkleineye

7 komentarzy:

Z całego serducha dziękuję za wszystkie komentarze, zarówno te miłe jak i negatywne.Bardzo motywują mnie one do dalszej pracy i poprawiania swojego stylu. Kocham was ♥