Chłopak, którego kocham najbardziej na świecie, jest zakochany w kimś zupełnie innym. Zostałam porwana i zgwałcona, przez jakichś popieprzonych psychopatów. Straciłam moje maleństwo, które dawało mi odrobinę nadziei na lepsze jutro i teraz dowiaduję się jeszcze, że w przyszłości już nigdy nie będę miała własnych dzieci (nie żebym wcześniej miała na to jakiekolwiek szanse).
Błagam, powiedzcie mi, że to jest jakiś chory sen/ Zwykły koszmar, jak większość innych. To się nie może dziać naprawdę. Tyle złych rzeczy nie może przytrafić się na raz tylko jednej osobie. Nie w prawdziwym życiu.
Wpadłam w histerię.
Nie mogłam przestać płakać i wciąż cała się trzęsłam. Gdzieś w podświadomości wiedziałam, że Maria i Peter wraz z pielęgniarką próbują mnie uspokoić. Jakoś do mnie dotrzeć. Ale jak miałam się uspokoić wiedząc, że straciłam coś, na czym naprawdę mi zależało? Kogoś, kogo kochałam, chociaż nawet go nie widziałam.
Nagle poczułam, jak opuszczają mnie siły, albo raczej jej resztki. Zrobiłam się senna i z coraz większym trudem udawało mi się utrzymać otwarte oczy, chociaż wciąż wiedziałam, co dzieje się wokół mnie. Byłam ociężała, lecz wciąż świadoma. Szybko zrozumiałam, że pielęgniarka musiała wstrzyknąć mi coś na uspokojenie.
- Kochanie wiem, że jest ci ciężko. – dotarł do mnie zmęczony głos pani Marii. – Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co teraz czujesz, ale wiedz, że razem jakoś sobie poradzimy. Będzie trudno, ale razem jakoś damy radę.
Spojrzałam na nią, czując łzy wciąż spływające po moich policzkach. Razem? Czyli nie jest już na mnie zła? Trudno powiedzieć. Pytanie tylko, czy wciąż mi ufa?
- Zamknij oczy i spróbuj zasnąć. – szepnęła i delikatnym ruchem dłoni odgarnęła zbłąkany kosmyk włosów z mojej twarzy. – Powinnaś jeszcze odpocząć.
Z trudem pokręciłam głową. Nie chciałam i nie mogłam teraz spać. Chciałam, żeby ktoś był przy mnie i pomógł mi wymazać cały ten koszmar z mojej głowy. Wiedziałam, że to wcale nie jest takie proste i że może nawet do końca życia nie uporam się z tym, co mnie spotkało, ale chciałam zacząć próbować już teraz. Musiałam zająć czymś swoje myśli, zanim przyjdzie mi do głowy zrobić coś naprawdę głupiego, gdy tylko wszyscy opuszczą salę.
- Twoi przyjaciele czekają na korytarzu. – powiedziała Maria widząc mój upór. – Bardzo się o ciebie martwili. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy.
Wszyscy się o mnie martwili i wszyscy są tutaj w szpitalu? Tylko, co w tym przypadku oznacza słowo „wszyscy”? Abby, Niall i Harry? Ewentualnie jeszcze Tammy, Tay i Fletcher, chociaż wątpię, że pozwolili im opuścić zakład poprawczy z mojego powodu.
Czy Louis też się o mnie martwił?
A może też tutaj jest?
Emilie ty skończona, naiwna idiotko. Louis jest teraz z Eleanor, która nigdy w życiu by go tutaj nie puściła. Ta suka zrobi wszystko, żeby skłócić nas jeszcze bardziej.
Zresztą, nawet gdyby jednak tu był, nic by to między nami nie zmieniło. Już nigdy nic się nie zmieni. Jestem tego więcej niż pewna.
Kto chciałby związać się z dziewczyną, która nie ma nic do zaoferowania? Ugh, nie myśl o tym, skarciłam się w myślach.
- Jak to? – sapnęłam.
Maria obejrzała się przez ramię, by spojrzeć na Petera, który z kolei skinął lekko głową, a następnie wyszedł na korytarz. Kilka mocnych uderzeń serca później wrócił z powrotem w towarzystwie Abby i Conora. Na ich widok poczułam w środku mieszankę szczęścia ze strachem. Trudno mi to wyjaśnić.
Oboje zatrzymali się tuż przy drzwiach, spoglądając na mnie lśniącymi od powstrzymywanych łez oczami. Nie do końca wiedzieli, jak mają się zachowywać, zwłaszcza w towarzystwie moich opiekunów.
- Zostawimy was na chwilę samych. – z opresji uratowała ich pani Maria, podnosząc się na równe nogi.
Podeszła do Petera i złapała go pod ramię, a po chwili, gdy mieli już wyjść z sali, spojrzała na mnie z czułością. Poczułam przyjemne ciepło w środku, które było miłą odmianą w porównaniu ze strachem i bólem, które towarzyszyły mi non stop od jakiegoś czasu.
Kiedy Parkerowie opuścili pomieszczenie, Abby natychmiast zajęła miejsce, na którym jeszcze kilkanaście sekund temu siedziała Maria, natomiast Conor stanął obok mojej przyjaciółki. Szczerze mówiąc, byłam mu za to wdzięczna. Nie chciałam, żeby za bardzo się do mnie zbliżał, biorąc pod uwagę naszą ostatnią rozmowę, no i oczywiście to, co mi się przytrafiło. Na samą myśl, że mógłby chociażby złapać mnie za rękę, czułam nieprzyjemne dreszcze.
- Tak strasznie się cieszę, że żyjesz. – powiedziała Abby łamiącym się głosem. – Tak strasznie się o ciebie bałam! W ogóle wszyscy się martwiliśmy! Nawet sobie nie wyobrażasz, co się tutaj działo. Wszyscy byliśmy jak na szpilkach, czekając na jakiekolwiek nowe informacje! – mówiła coraz szybciej, co oznaczało, że była naprawdę blisko łez. – Tak strasznie mi przykro przez to, co się stało. Nie zasłużyłaś na to. Nikt nie zasługuje na coś takiego. Chyba, że ta suka Amber! To wszystko jej wina i tego kutasa Lucka!
- Abby. – szepnęłam chwytając jej dłoń.
Urwała i wzięła drżący oddech, jednocześnie mocniej zaciskając palce wokół moich palców. Kiedy przyjrzałam się lepiej jej twarzy, dostrzegłam cienie pod jej oczami, a także to, że białka jej oczu są przekrwione. Naprawdę musiała to wszystko bardzo przeżywać. Zawsze była zbyt wrażliwa na niektóre sprawy. I chociaż w ostatnim czasie bardzo się zmieniła, ta cecha jej osobowości pozostała bez zmian.
- Jak się czujesz? – zapytał Conor dziwnie ochrypłym głosem.
- Bywało lepiej. – próbowałam się roześmiać, ale nie mogłam. Moje oczy na nowo wypełniły się łzami, gdy w mojej głowie po raz kolejny mimowolnie odtworzyły się słowa lekarza.
- Emilie.. – zaczęła Abby, ale jej przerwałam.
- Już nigdy nie będę mogła mieć dzieci. – szepnęłam.
Zakryłam usta dłonią i wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując zapanować nad szlochem i niechcianymi łzami. Bądź silna. Musisz być.
- Ale jak to? – spytał zaskoczony Conor. – Przecież..
- Nie wiem, były jakieś komplikacje… - wykrztusiłam ocierając twarz wolną ręką.
- O mój Boże. – wymamrotała Abby. – Nie wiem, co powiedzieć. Tak strasznie mi przykro Emilie.
- Mnie też. – powiedziałam nie patrząc na żadne z nich. Pociągnęłam nosem i odetchnęłam. – No nic. Czasu przecież nie cofnę. Muszę żyć dalej, prawda?
Przyjaciele spojrzeli na siebie, jakby się w ten sposób porozumiewali ze sobą.
- Emilie nie rób tego. – szepnął Conor, a Abby uścisnęła moją dłoń. – Duszenie wszystkiego w sobie i udawanie, że jakoś to będzie, w niczym ci nie pomoże. Wręcz przeciwnie. – powiedział, a ja poczułam, jak mój żołądek skręca się z bólu. – Wszyscy ci pomożemy, ale musisz dać sobie pomóc, wiesz o tym?
Skinęłam głową, jednocześnie mocniej zaciskając palce wokół dłoni blondynki, tak jak ona wcześniej zrobiła. Mimo, że ewidentnie zadawałam jej teraz ból i prawdopodobnie zostawię na jej skórze brzydkie siniaki, ona nie zabrała dłoni.
- Kiedy będziesz chciała się wygadać, możesz na nas liczyć. – mruknęła Abby. – Zawsze łatwiej wygadać się komuś bliskiemu niż jakiejś obcej osobie.
To nie jest tak do końca prawda. Czasami łatwiej jest opowiedzieć o wszystkim, co nas gryzie, właśnie obcej osobie. Często boimy się mówić o swoich osobach ludziom, których znamy, bo nie chcemy, żeby uznali nas za słabych mięczaków albo boimy się, że nie zostaniemy zrozumiani czy co najgorsze po prostu wyśmiani. Dlatego wolę radzić sobie ze wszystkim sama. Tak jest łatwiej.
- Chcesz.. – zaczął Conor.
- Nie. – pokręciłam głową. – Chcę spróbować zapomnieć.
Teraz to oni pokiwali głowami, chociaż widziałam w ich oczach, że wciąż nie zgadzają się z moją decyzją. Czego oni ode mnie oczekiwali? Że na luzie opowiem im, co się wydarzyło w tamtej przeklętej piwnicy? O tym, jak ci obrzydliwi bandyci wciąż i wciąż mnie bili i gwałcili? Nie. Zdecydowanie nie chcę o tym myśleć ani mówić. Chcę wymazać to wszystko z pamięci.
- Chłopcy są tu z nami. – powiedziała Abby, poprawiając włosy, które wpadały jej do oczu.
- Co? – wymamrotałam zaskoczona.
Serce mimowolnie zaczęło mi bić kilka razy szybciej z radości i chyba ze strachu, tylko trudno mi powiedzieć, czego tak właściwie się bałam.
- Louis też tu jest. – mruknął Conor przyglądając mi się. – Tak nawiasem mówiąc, nieźle mi się od niego oberwało po twoim zniknięciu.
- Nie masz z tym nic wspólnego. – szepnęłam.
- Owszem mam. Gdybym odwiózł cię wtedy do domu nic by ci się nie stało.
Słysząc smutek w jego głosie, miałam poczucie winy. Przez moją własną głupotę, osoba, która nie ma nic wspólnego z tym, będzie się obwiniać o to, co mi się przytrafiło. To jest tylko i wyłącznie moja wina, bo kierowałam się zranioną dumą i trochę byłam przerażona tym, czego dowiedziałam się wtedy od Conora.
Dlaczego inny mają płacić za moje błędy?
- To jest tyko moja wina. Nie masz, o co się obwiniać. – powiedziałam. – Proszę. – dodałam widząc, że chce coś powiedzieć.
Pokiwał głową nie do końca przekonany moimi słowami, ale jednak i tak poczułam się odrobinę lepiej. Naprawdę nie chciałam, żeby brał całą odpowiedzialność na siebie. To ja się uparłam, a on mi po prostu uległ, bo jest dobrym chłopakiem i nie chciał mi narzucać własnego zdania.
- Nie chcę widzieć Louis’a. – powiedziałam zerkając na Abby.
Tak naprawdę chciałam go zobaczyć. Bardzo. Chciałam, żeby powiedział mi to banalne „będzie dobrze” i zapewnił, że zawsze będzie przy mnie. Ale on by tego nie zrobił. Może wcześniej, ale nie teraz. Nie, kiedy Eleanor była dla niego najważniejsza. Zresztą dziwię się, że w ogóle się tutaj pojawił. Pewnie poczuł się do tego zmuszony.
- A resztę? – spytała Abby.
Zmusiłam się do uśmiechu i skinęłam głową. Chociaż tak naprawdę znałam tylko Niall’a i Harry’ego, chciałam zobaczyć ich wszystkich (z wyjątkiem Louis’a). To miłe, że przyszli do szpitala, żeby dowiedzieć się, jak się czuję i tak dalej. Może zależy im na mnie bardziej niż mi się wydaje?
Conor przeprosił nas i wyszedł na korytarz. Kiedy Abby i ja zostałyśmy same, poczułam się trochę pewniej. Opuścił mnie ten dziwny strach, że z jakiegoś powodu Conor mógłby chcieć mnie skrzywdzić.
- Wiem, że nie chcesz o tym gadać i nie chcę cię niepotrzebnie denerwować, ale Louis naprawdę się o ciebie martwił, kiedy zniknęłaś. – powiedziała Abby cichym głosem.
Serce zabiło mi tak mocno, że to wręcz bolało. Chciałam wierzyć, że to, co mówi Abby jest prawdą, ale jednocześnie nie mogłam tego słuchać. Gdzieś w środku czułam, że to nie tak do końca jest prawda. Może się martwił, ale przecież i tak uważa mnie za trudną nastolatkę, więc pewnie doszedł do wniosku, że się zbuntowałam i zwiałam z domu. A może po prostu chodzi o to, że jeszcze nie tak dawno temu byliśmy przyjaciółmi? Zresztą, nie obchodzi mnie to. Nie chcę nic wiedzieć na ten temat. Louis dla mnie nie istnieje. Gówno prawda.
- Abby.. – zaczęłam słabym głosem.
- Zapomnij. – uśmiechnęła się do mnie lekko. – Nie myśl o tym. Chciałam tylko, żebyś wiedziała.
Odwróciłam wzrok, nie chcąc, by moja przyjaciółka zobaczyła w moich oczach nieproszone łzy. Wiedziałam, że nie chciała mnie urazić, ani nic z tych rzeczy, ale i tak w jakimś stopniu mnie to zabolało. Na serio nie chcę więcej myśleć o Louis’ie i wiem, że to będzie trudne, ale muszę spróbować, a ona zdecydowanie mi tego nie ułatwia.
Parę chwil później, do sali z powrotem wrócił Conor, a zaraz za nim weszli chłopcy, wszyscy z wyjątkiem Louis’a. Z jednej strony poczułam się bardziej komfortowo, ale z drugiej, znowu powrócił ten strach. Chociaż wiedziałam, że to nie są ci mężczyźni, którzy mnie porwali, moje ciało się spięło. Bałam się. I wiedziałam, że jeszcze sporo czasu minie, zanim wrócę do w miarę normalnego stanu.
Twarze całej czwórki wykrzywiły się w dziwnych grymasach na mój widok. Widziałam w ich oczach szok wymieszany ze smutkiem i współczuciem. Było im mnie żal.
- Chryste. – wymamrotał Harry, skanując wzrokiem moje ciało.
- Cześć. – powiedział Niall stając za Abby.
- Dobrze cię widzieć. – dodał cicho Liam.
- Was też. – szepnęłam.
Żaden z nich nie zbliżył się do mnie za bardzo. Najwyraźniej zostali już poinformowani o tym, co mnie spotkało i pewnie nie chcieli mnie narażać na jakieś urazy psychiczne. Gorzej już chyba być i tak nie może.
Wszyscy stali kawałek od mojego łóżka, spoglądając na siebie z niepewnością w oczach. Ewidentnie nie wiedzieli, jak mają się zachowywać, ale nie miałam im tego za złe. Sama nie wiedziałabym, jak mam zachowywać się w takiej sytuacji.
- Jak się czujesz? – zapytał Niall drapiąc się po karku. – Trzymasz się jakoś?
Abby skarciła go wzrokiem, na co ten się zarumienił.
- Jakoś muszę. – odparłam cichym głosem. – Ale cieszę się, że ten koszmar się skończył. – dodałam smutno.
Koszmar wcale się nie skończył. Może już nie znajduję się w tej zapleśniałej, zimnej piwnicy, ale obrazy tego wszystkiego, co mnie tam spotkało, już na zawsze wyryły się w mojej głowie. Nawet najlepszy psycholog nie potrafiłby mi pomóc. Wiem to.
- Nawet nie wiesz, jak nam ulżyło, kiedy dowiedzieliśmy się, że zostałaś odnaleziona. – powiedział Liam. – Czy tego chcesz czy nie, jesteś jedną z nas i należysz do naszej rodziny. – posłał mi ciepły uśmiech.
Poczułam świeże łzy napływające mi do oczu. To, co powiedział, było naprawdę miłe. Nie wiedziałam, że lubią i akceptują mnie, aż do tego stopnia. Nigdy nie byliśmy ze sobą jakoś szczególnie blisko. A jeszcze tak nie dawno temu nie mogłam znieść ich widoku. Życie płata nam niezłe figle.
Kątem oka dostrzegłam, jak Harry staję tuż przy końcu łóżka i przygląda się czemuś marszcząc przy tym czoło. Na początku nie zwróciłam na to zbytnio uwagi, dopiero, gdy wziął do ręki moją kartę, która była tam zawieszona. Serce zabiło mi mocniej i przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Byłaś w ciąży? – spytał z niedowierzaniem, przenosząc wzrok z papierów na moją osobę.
Wszyscy natychmiast spojrzeli najpierw na Harry’ego, a chwilę potem na mnie. Cała krew momentalnie odpłynęła mi z twarzy, a żołądek wykonał fikołka. Miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję.
- Że co? - zdziwił się Liam.
Byłam jak sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć ani nic powiedzieć.
- Tu pisze, że poroniłaś. – powiedział Harry wskazując na papiery. – I że byłaś w czwartym miesiącu ciąży. Dlaczego nic nie powiedziałaś? – zapytał. W jego głosie dało się wyczuć, że jest zły.
Z trudem przełknęłam ślinę, przez cały czas patrząc Harry’emu w oczy. Nie umiałam nic powiedzieć, kiedy patrzył na mnie w ten sposób. Z wyrzutem, jakbym zrobiła coś naprawdę bardzo złego. Ale jak niby miałam powiedzieć im prawdę?
- To prawda? – spytał Niall spokojnym głosem.
Abby splotła nasze palce, aby w ten sposób dodać im otuchy i odwagi. Gdyby tylko to wszystko było takie proste. Zamknęłam oczy i pokiwałam głową, czując, jak w moim gardle tworzy się gula.
- Kto był ojcem? – jako pierwszy odezwał się Harry. Ton jakim mówił sprawiał mi ból. Nie chciałam, żeby był na mnie zły.
Kiedy na niego spojrzałam, od razu zauważyłam, jak kątem oka spogląda na Conora, który z kolei nie zwracał na niego uwagi. Chryste, jak on mógł pomyśleć, że spałam z Conorem? Cztery miesiące temu nawet go nie znałam.
- Nie możecie mu powiedzieć. – szepnęłam słabym głosem.
Wszyscy zdezorientowani zmarszczyli czoła. Nie rozumieli, o co mi chodzi. Dopiero po krótkiej chwili Liam’owi zaświeciła się w głowie lampka. Z bezwiednie otwartymi ustami, patrzył na mnie. Szok i niedowierzanie wypisane były na jego twarzy.
- Louis. – powiedział, a reszta natychmiast spojrzała na niego.
- Ale jak.. – Zayn odezwał się po raz pierwszy, odkąd tu przyszli. – Kiedy wy..
- Na imprezie, po której następnego dnia Louis związał się z Eleanor. – mruknęła Abby. – Louis trochę za dużo wypił i nic nie pamięta, dlatego Eleanor wmówiła mu, że to z nią się przespał i teraz są słodką, aż do wymiotów parą. – zakończyła uśmiechając się zbyt wesoło.
Z jednej strony byłam wdzięczna przyjaciółce, że powiedziała to za mnie, ale z drugiej… chyba wcale nie chciałam im o tym mówić, jeżeli to w ogóle możliwe. Louis to ich przyjaciel, brat. Nie chcę, żeby to się zmieniło. Nie przeze mnie.
Wyraz twarzy Harry’ego momentalnie złagodniał, co przyjęłam z ulgą. Z kolei reszta chłopaków, wyglądała, jakby próbowali skleić wszystkie fakty do kupy.
- Dlatego byłaś taka smutna i nie chciałaś nawet gadać z Louis’em. – wymamrotał Liam.
- Wiedziałem, że coś do niego czujesz, ale żeby.. – Harry urwał w połowie i przeczesał włosy palcami. – Cholera. Przepraszam za wcześniej. – wymamrotał. – Strasznie mi przykro, że.. – zaczął żywo gestykulować, zamiast dokończyć zdanie.
Posłałam mu coś na kształt uśmiechu. Nie mogłam się na niego gniewać, bo przecież nic nie wiedział. To byłoby nie fair.
- Powinnaś mu powiedzieć. – mruknął Liam.
- On nie może się dowiedzieć. – powiedziałam spanikowanym głosem. – Obiecajcie, że nic mu nie powiecie.
- Ale.. – zaczął Niall.
- Proszę. – szepnęłam ze łzami w oczach.
Spojrzeli na siebie z wahaniem. Rozumiałam, że jest im ciężko. Chcieli być lojalni wobec nas obojga, a to jest naprawdę trudne. Ta sprawa jest jednak dla mnie niezwykle ważna.
- W porządku. – westchnął Harry. – Ale prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw.
- Nie. – wychrypiałam. – On nigdy nie może się dowiedzieć. Nie mogę mu tego zrobić.
- Ale dlaczego sama skazujesz się na cierpienie? – zdziwił się Niall. – Może gdyby dowiedział się prawdy, coś by się zmieniło.
- Czasami szczęście drugiej osoby, jest ważniejsze od własnego. – powiedziałam po prostu.
* * *
Louis POV
Siedzieliśmy pod salą, w której leżała Emilie, kiedy niespodziewanie drzwi otworzyły się i na korytarz wyszedł pan Parker. Wszyscy spojrzeliśmy na niego z niecierpliwością, oczekując tego, co ma do przekazania. Poczułem dziwny ból, kiedy poprosił Abby i Conora, żeby weszli do pomieszczenia. Dlaczego u licha akurat on?
Podniosłem się na równe nogi i przecierając twarz rękoma zacząłem krążyć po wąskim korytarzyku, czując ściskanie w żołądku. Odkąd dowiedzieliśmy się, że Emilie odzyskała przytomność, z trudem powstrzymywałem się przed wejściem do tego przeklętego pokoju i przekonaniem się na własne oczy, czy wszystko z nią w porządku.
Odwróciłem się na pięcie, kiedy parę sekund później drzwi ponownie się otworzyły. Zesztywniałem i spuściłem wzrok, kiedy na korytarz wyszła pani Maria wraz ze swoim mężem. Nie musiałem na nią patrzeć, żeby wiedzieć, że obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. Nienawidziła mnie, a ja w pełni na to zasłużyłem.
- Wszystko okej? – obok mnie pojawił się Harry.
- Nic nie jest okej. – wymamrotałem i usiadłem z powrotem na krześle.
Założyłem ręce na klatce piersiowej i wciąż tupiąc nogą uparcie wpatrywałem się białe drzwi, Nie mogłem przestać myśleć o tym, co mówiła nam Abby. O tym, że Emilie była wielokrotnie bita i gwałcona przez tych bydlaków. Boję się nawet myśleć, jak ona się teraz czuje. Przeżycie czegoś takiego pozostawia trwałe blizny w umyśle człowieka. Emilie udaje twardą, ale tak naprawdę jest bardzo wrażliwa i delikatna. To wydarzenie odmieni ją na zawsze.
Nie wiem, ile dokładnie czasu minęło, ale w każdym razie, niedługo po wyjściu Parkerów z sali, na korytarzu pojawił się Conor. Zerwałem się z krzesła, jednak nie wykonałem więcej żadnych ruchów. Nie byłem pewny, czy jego obecność tu była czymś dobrym czy wręcz odwrotnie.
- Emilie chce się z wami zobaczyć. – oznajmił. – Znaczy… oprócz Louis’a. – dodał cicho. – Sam rozumiesz.
Poczułem się, jakbym dostał od niego naprawdę mocnego kopniaka w brzuch. Rozumiem, że Emilie mnie nienawidzi i nie chce mnie widzieć i w ogóle mieć ze mną coś wspólnego, ale to i tak boli. Przecież byliśmy ze sobą blisko, a o tym nie można tak łatwo zapomnieć.
- Jasne. – wymamrotałem opadając na krzesło.
Harry podszedł do mnie i poklepał po ramieniu, jakby to mogło mi dodać otuchy czy coś w tym rodzaju.
- Może powinieneś się przejść czy coś. – powiedział. – Tak chyba będzie lepiej. My za chwilę wrócimy i powiemy ci, co i jak.
Nic nie odpowiedziałem, tylko pokiwałem głową, tępo wpatrując się w białą ścianę. Styles raz jeszcze poklepał mnie po ramieniu, a po chwili zniknął razem z resztą za drzwiami, za którymi znajdowała się jedna z najważniejszych osób w moim życiu.
Kiedy zostałem sam, poczułem szczypiące łzy w kącikach oczu. Otarłem je wierchem dłoni i poderwałem się na równe nogi. Ruszyłem wzdłuż korytarza, kierując się do windy i do wyjścia. Wiedziałem, że jeśli posiedzę tu choćby minutę dłużej, zrobię coś naprawdę głupiego, co raczej nikomu się nie spodoba.
Gdy tylko wyszedłem na świeże powietrze, wyciągnąłem z kieszeni kurtki paczkę papierosów, wyciągnąłem jedną sztukę i odpaliłem ją, jednocześnie mocno się zaciągając. Od razu poczułem się bardziej spokojny.
Oparłem się o ścianę wielkiego budynku i bez większego zainteresowania przyglądałem się okolicy, byle tylko zająć czymś swoje myśli. Byłem naprawdę zdenerwowany tym, co się wydarzyło i w ogóle, cała ta sytuacja trochę mnie przytłaczała. A jeszcze bardziej to, co czułem. Po prostu nie umiem tego zrozumieć. Czułem się jak niedojrzały nastolatek, który nie potrafi jeszcze zapanować nad własnymi emocjami.
Wiem i rozumiem, a przynajmniej próbuję zrozumieć, co czuje Emilie i że nie chce mieć ze mną nic wspólnego po tym, jak ją potraktowałem, ale… kurczę sam nie wiem. Chyba gdzieś w środku miałem nadzieję, że jeszcze wszystko wróci do normy. Chciałbym, żebyśmy znowu byli ze sobą tak blisko jak wcześniej. Tęsknie za tym, jak spędzaliśmy razem czas, jak się wygłupialiśmy i przytulaliśmy. Brakuje mi nawet tego, jak mnie biła i wyzywała. Brakuje mi tej radości i wolności, którą czułem, gdy byliśmy razem. To trochę tak, jakbym stracił naprawdę ważną część samego siebie.
Po upływie jakichś trzydziestu minut i wypaleniu połowy paczki papierosów, zacząłem się trochę denerwować. Chodziłem w tę i z powrotem tuż obok głównego wejścia, co jakiś czas zaglądając do środka, by sprawdzić, czy przyjaciele już idą. Chciałem jak najszybciej dowiedzieć się, jak czuje się Emilie i czy wszystko z nią dobrze.
Jednak, kiedy w końcu ich dostrzegłem, wcale mi nie ulżyło, gdyż ich miny wskazywały, że ewidentnie coś jest nie tak, jak być powinno. Wszyscy byli zamyśleni, nieobecni. Może nawet trochę zszokowani. Moje serce momentalnie zaczęło bić szybciej.
- Hej. – odezwałem się, kiedy stanęli obok mnie. – Co z nią? Jak się czuje? Wszystko z nią okej?
Wszyscy spojrzeli po sobie, co wywołało u mnie jeszcze większy niepokój.
- Chodźcie do samochodu. – mruknął Liam. – Pogadamy w drodze do domu.
Miałem ochotę wrzasnąć na nich, żeby powiedzieli mi, o co chodzi, ale na szczęście powstrzymałem się w ostatniej chwili. Zamiast tego zacisnąłem usta w cienką linię i ruszyłem za nimi, jednocześnie wyrzucając ostatni niedopałek papierosa.
- Co z Emilie? – szepnąłem do Harry’ego, który był najbliżej mnie.
- W porządku. – powiedział posyłając mi słaby uśmiech. – Znaczy, jest mocno pokiereszowana i ma masę siniaków i w ogóle, ale będzie dobrze. – podrapał się po karku. – Nie wiadomo tylko, jak ona poradzi sobie z tym, co ją spotkało. Rozumiesz, ci kolesie to musieli być kompletni psychole. Naprawdę jestem pod wrażeniem tego, jak ona się trzyma, chociaż tak czy inaczej nie obejdzie się bez jakichś terapii. O czymś takim nie można tak po prostu zapomnieć.
Skinąłem głową, ale czułem, że to nie jest wszystko, co wiedział Harry. Jednak, kiedy na niego spojrzałem, wiedziałem, że już nic więcej mi nie powie. Czego jeszcze mogli się dowiedzieć, o czym najwyraźniej nie mieli zamiaru wcale mi powiedzieć?
* * *
Było już dość późno. Godziny odwiedzin już dawno minęły, ale ja nie mogłem bezczynnie siedzieć w domu. Musiałem zobaczyć Emilie na własne oczy, sprawdzić jak wygląda i tak dalej. Inaczej nie mógłbym nawet zmrużyć oka.
Im bliżej byłem sali, w której leżała Emilie, odczuwałem coraz większy strach i niepokój. Owszem, było już późno, ale istniało prawdopodobieństwo, że Emilie nie śpi i jeżeli wtedy mnie zobaczy, może zrobić się naprawdę nieprzyjemnie.
Stając przed białymi drzwiami, rozejrzałem się po korytarzu i gdy upewniłem się, że w pobliżu nie ma żywej duszy, powoli nacisnąłem klamkę, popchnąłem lekko drewnianą powłokę i zajrzałem do środka. Wstrzymałem oddech, a po chwili wypuściłem powietrze z płuc, kiedy zobaczyłem, że dziewczyna śpi.
Zamknąłem za sobą drzwi i zrobiłem kilka kroków do przodu. Mój żołądek zacisnął się z bólu, kiedy przyjrzałem się bliżej drobnej dziewczynie leżącej na łóżku. Nawet w słabym świetle niewielkiej lampki, która stała na stoliku obok, dało się zauważyć, że jest bardzo blada, a jej twarz opuchnięta i pokryta jest licznymi siniakami.
Na jej nadgarstkach dostrzegłem ubrudzone krwią bandaże. Bałem się nawet pomyśleć, jak wyglądają pod nimi jej ręce. Zauważyłem również, że bardzo schudła. Zniknęło to urocze ciałko, które tak bardzo w niej lubiłem. Mogę się założyć, że teraz bez najmniejszego problemu można by policzyć u niej wszystkie żebra.
Zrobiłem jeszcze dwa kroki i zatrzymałem się tuż przy jej łóżku, a następnie kucnąłem. Łzy mimowolnie zaczęły spływać po mojej twarzy. Tak strasznie chciałbym móc zabrać od niej te wszystkie obrażenia, żeby nie musiała tak cierpieć. Nie zasłużyła sobie na to.
Niepewnie chwyciłem jej dłoń i wciąż patrząc na jej twarz, delikatnie ucałowałem każdy z jej palców, jednocześnie gładząc kciukiem skórę na jej dłoni.
- Gdybym nie był takim fiutem, nic by ci się nie stało. – szepnąłem. – Tak strasznie cię przepraszam. – głos mi się załamał. Wziąłem głęboki oddech, żeby się uspokoić. - Mam nadzieję, że kiedyś będziesz w stanie mi wybaczyć, bo szczerze mówiąc potwornie za tobą tęsknie. Brakuje mi ciebie.
Zanim zdążyłem powiedzieć lub zrobić coś więcej, drzwi się otworzyły i do pomieszczenia weszła starsza kobieta ubrana w kitel. Na mój widok zatrzymała się gwałtownie.
- Co pan tu robi? – spytała spokojnym głosem. Pewnie nie chciała obudzić Emilie wrzeszcząc na mnie. – Pora wizyt już dawno się skończyła. Proszę przyjść jutro.
- Przepraszam. – wymamrotałem podnosząc się na równe nogi. – Przyszedłem tylko na chwilę. Już wychodzę.
Nachyliłem się nad nieprzytomną dziewczyną i złożyłem delikatny pocałunek na jej czole. Szybko otarłem mokre policzki i ruszyłem do drzwi, ale powstrzymał mnie głos kobiety.
- To twoja dziewczyna? – zapytała.
Spojrzałem na nią, czując dziwny ucisk w sercu.
- Ktoś o wiele ważniejszy. – szepnąłem po chwili ciszy.
__________________________________________
Strasznie was przepraszam, że tyle musieliście czekać na tak beznadziejny rozdział. Ostatnio w ogóle nie miałam czasu pisać, a jeśli już, to nie potrafiłam nic z siebie wykrzesać. Mam jakiś dziwny zastój czy coś.
Na blogu jest już ponad 43 tysiące wyświetleń i ta liczba cały czas rośnie. To niesamowite! Może to nie jest jakaś ogromna liczba, ale dla mnie to jest naprawdę wielkie osiągnięcie. Czasami naprawdę się dziwie, że ktoś w ogóle ma ochotę czytać to, co piszę, bo nie jestem w tym jakoś specjalnie dobra.
Trudno mi powiedzieć, kiedy będzie następny rozdział. W najbliższym czasie mam trochę spraw na głowie, ale postaram się nie zaniedbać pisania. Mam nadzieję, że tym razem uda mi się napisać dużo szybciej.
Ode mnie tyle na dzisiaj.
Buziaczki ;**
Jezuuuuuuuu. Poryczalam sie :""( ile ona teraz wycierpi :( bozeeee :((
OdpowiedzUsuńWspolczuje :(
Lohis ty fiucie. Teraz jest dla cb wazna. Kurwa chlopie ogarnij sie. Masz ja blagac o wybaczenie chociaz mial bys stanac na fiucie?!! :D
Kocham tego bloga :)
Rozdzial swietny :D
Czekam na nx :*
@luvmyniallers
super, super, super *.*
OdpowiedzUsuńTo takie szmutne :( ale ibtak cie kocham za to ze piszesz to dla nas :)
OdpowiedzUsuńOmg Louis! *.* Ta końcówka jest taka urocza.
OdpowiedzUsuńBiedna Emilie, czy ona kiedyś będzie miała spokój? Nie wiem jak silnym psychicznie trzeba być, żeby poradzić sobie z taką ilością nieszczęść ;(
Popłakałam się! To jest cudowne i takie urocze!!! Kocham Cię i tego bloga!! Czekam na następny! :) PS. Ołtarzyk jest już gotowy! XDD; )
OdpowiedzUsuńawwwww <3
UsuńO jezu G.E.N.I.A.L.N.E
OdpowiedzUsuńI te ostatnie słowa
"To twoja dziewczyna ?
Ktoś o wiele ważniejszy "
Ryczę ;'((
Rozdział jest po prostu świetny!:)Cholernie żal mi Emilie i mam nadzieję,że Louis dowie się o tym dziecku..Czekam na next'a :)
OdpowiedzUsuńMogłabyś informować mnie o nowych rozdziałach?@StrongPati17
Popłakałam się, naprawdę. Normalnie nie wiem co powiedzieć. Zatkało mnie. Czekam na kolejny..
OdpowiedzUsuńOla