Z trudem łapałam oddech, czując, potworny ból w klatce piersiowej i żebrach, a także irytujące pulsowanie w skroniach, które z każdą mijającą sekundą stawało się coraz mocniejsze.
Niepewnie uniosłam głowę i poprzez łzy, które wciąż wypływały z moich oczu, i zobaczyłam jak ludzie, którzy spieszyli się do domów, spoglądają w moim kierunku spragnieni jakiejkolwiek sensacji w tym nudnym dla nich dniu.
Po krótkiej chwili do moich uszu dotarły zduszone szepty gapiów i jakieś krzyki. Automatycznie odwróciłam głowę i dostrzegłam jakiegoś mężczyznę, który szedł w moją stronę, wyrzucając ręce ku górze, wrzeszcząc przy tym niczym opętany.
- Ty głupia dziewucho! Po jaką cholerę wbiegałaś na środek jezdni!? Życie ci niemiłe!? Prawie cię zabiłem ty idiotko! – wrzasnął, a jego twarz przybrała purpurowy odcień.
Serce zabiło mi mocniej w piersi, kiedy dotarł do mnie sens jego słów. Mogłam zginąć pod kołami jego samochodu. Ale żyję… O mój Boże! Jak… jak to się stało?
Przetarłam twarz wierzchem dłoni, a z moich ust wydobył się cichy jęk, kiedy poczułam pieczenie. Spojrzałam na wnętrze i wierzch swoich dłoni, z trudem przełykając ślinę na widok głębokich ran i zadrapań, z których powoli sączyła się krew.
- Niech się pan uspokoi. – powiedział jakiś zasapany męski głos. Wydawał mi się znajomy, jednak moje myśli były zbyt rozproszone, bym mogła się teraz nad tym zastanawiać. – Wrzaski nic tu nie pomogą. Dziewczyna jest w szoku.
Spojrzałam w górę i niewyraźnie, przez łzy, ujrzałam młodego chłopaka, który prawdopodobnie uratował mi życie. Pytanie tylko, czy to poświęcenie miało w ogóle jakiś sens, skoro dzisiaj straciłam najważniejszy powód do życia.
Łzy z coraz większą siłą zaczęły wypływać z moich oczu, a z gardła wyrwał się ledwie słyszalny szloch. Chciałam natychmiast wrócić do domu, zanurzyć się w ciepłej pościeli i pozwolić mojemu ciału i duszy powoli rozpaść się na miliony kawałeczków, tak jak stało się z moim sercem.
- Wszystko w porządku? – usłyszałam tuż przy uchu. – Cholera, te rany nie wyglądają dobrze. Zawiozę cię lepiej do szpitala.
- Nie jadę do szpitala. – wychrypiałam wpatrzona w swoje dłonie.
- Możesz mieć wstrząs mózgu. – mruknął chłopak. – A te zadrapania nie wyglądają dobrze.
- Nie jadę do szpitala. – powtórzyłam, jednocześnie podnosząc się na równe nogi. – Muszę wrócić do domu.
- Ale.. – próbował złapać mnie za rękę, jednak wyrwałam mu się, czując ból.
Mamrocząc pod nosem, niczym osoba obłąkana, chwiejnie pobiegłam w dobrze mi znanym kierunku, całkowicie ignorując nawoływanie chłopaka, a także uporczywy ból w zranionych kończynach, który powoli stawał się nie do zniesienia.
Chciałam być jak najdalej stąd, z dala od tych wszystkich ludzi, którzy nic nie wiedzieli o mnie i moim cierpieniu. Ten wypadek to było nic w porównaniu z tym, jakie piekło zgotowała mi osoba, którą przez ten cały czas uważałam za przyjaciela.
Chciałam zniknąć i zapomnieć o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Chciałam zapomnieć o Louis’ie, o tym, jak bardzo mnie zranił i przede wszystkim upokorzył.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że byłam aż tak naiwna, by mu zaufać i powierzyć wszystkie swoje sekrety i marzenia. By powierzyć mu całą siebie. Teraz będę słono płacić za to, że tak łatwo porzuciłam wszystko, w co wierzyłam. Ale może to i dobrze. Może to mnie czegoś nauczy.
Kiedy w końcu dotarłam do domu, byłam kompletnie wyczerpana. Moje ciało było mokre od potu i deszczu, który znacznie przybrał na silne, odkąd wyszłam z domu chłopców. Bieg w stanie, w jakim obecnie się znajdowałam, nie był najlepszym pomysłem. Ledwie stałam na nogach, czując ból we wszystkich kończynach.
Akurat w momencie, gdy przekroczyłam próg domu, z salonu wychodziła Maria razem z Peterem. Chyba właśnie mieli gdzieś wyjść, bo Maria trzymała w ręku płaszcz, a Peter zakładał już swoją kurtkę, jednak kiedy mnie dostrzegli, przemoczoną i całą zadrapaną, zatrzymali się gwałtownie, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Matko Boska, Emilie! – wykrzyknęła Maria podchodząc do mnie. – Co ci się stało? – spytała spoglądając na rany na moich dłoniach.
- To nic. – wydukałam ze ściśniętym gardłem, ledwie mogąc oddychać. – Biegłam do domu i upadłam. Nic takiego. – szepnęłam z trudem powstrzymując kolejne łzy.
- Emilie nie kłam. – wtrącił Peter. – Gdybyś tylko się potknęła i upadła, nie byłoby takich głębokich ran. – powiedział wskazując na dość głębokie nacięcia.
Czując na sobie ich wyczekujące, zaniepokojone spojrzenia nie wytrzymałam i zaczęłam płakać. Wyrwałam dłoń z delikatnego uścisku kobiety i pobiegłam do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie chciałam, żeby po raz kolejny oglądali mnie w takim stanie. Zawsze byłam twarda, dawałam sobie radę ze wszystkim, nigdy nie musieli się zbytnio o mnie martwić, jednak teraz wszystko się posypało. Mur, który wybudowałam wokół siebie, po prostu się zawalił, obnażając przed wszystkimi moje prawdziwe uczucia, które ukrywałam głęboko w sobie przez tak długi czas.
Gdy wchodząc do pokoju, dostrzegłam wiszący na ścianie kolaż zdjęć moich i Louis’a. Ogarnęła mnie tak wściekłość. Nawet wtedy, gdy tamta laska obrażała moją siostrę, nie czułam czegoś takiego, tak wielkiej nienawiści.
Niewiele myśląc wspięłam się na łóżko i szlochając głośno, zaczęłam zrywać wszystkie fotografie, nie przejmując się tym, ile pracy, pieniędzy i przede wszystkim uczuć włożyłam w to wszystko. W tamtej chwili nic nie miało dla mnie znaczenia. Czułam tylko ból. Ten fizyczny, ale przede wszystkim psychiczny oraz chęć szybkiego pozbycia się go.
Kiedy rozdzierałam na pół największe zdjęcie, to z mojej pierwszej „randki” z Louis’em, do pokoju weszła Maria. Widząc, co robię, natychmiast do mnie podbiegła, wyrwała skrawki papieru z moich rąk i przytuliła mnie z całej siły. Automatycznie odwzajemniłam jej uścisk, zanosząc się coraz głośniejszym płaczem.
- Uspokój się. Wszystko będzie w porządku. Nie pozwolę mu cię więcej skrzywdzić. – szepnęła całując mnie w czubek głowy.
* * *
Leżałam w łóżku przykryta kołdrą aż po szyję, mimo, że na zewnątrz było wyjątkowo słonecznie i niewidzącym wzrokiem wpatrywałam się w moje wciąż zabandażowane dłonie, które piekły jak diabli.
Wczoraj dopiero późnym wieczorem opowiedziałam Marii, co się tak naprawdę wydarzyło, a ona natychmiast zabrała mnie do szpitala, aby upewnić się, że na pewno nie zrobiłam sobie żadnej krzywdy. Badanie nie wykazały nic niepokojącego, żadnych złamać czy wstrząsu mózgu. Miałam tylko kilka stłuczeń od upadku na twardy asfalt i mnóstwo zadrapań. W całym tym zdarzeniu najbardziej ucierpiały jedynie moje serce i duma.
Louis próbował się ze mną skontaktować, dzwonił kilka razy, ale na szczęście nie zdecydował się na zjawienie w moim domu. Może zrozumiał, że to nie ma sensu. Nawet gdyby to zrobił, nic by mu to nie dało. Maria za nic w świecie nie dopuściłaby go do mnie i na dodatek byłaby w stanie nasłać na niego policję za prześladowanie mnie.
Czy żałowałam swojej decyzji? Na początku może trochę, jednak po długiej rozmowie z panią Marią zrozumiałam, że tak będzie dla mnie najlepiej. Znajomość z Louis’em tylko mnie niszczyła, traciłam samą siebie. Stawałam się kimś zupełnie innym, żeby tylko go zadowolić. By w końcu zwrócił na mnie uwagę.
Kiedy wczoraj wieczorem opowiedziałam o wszystkim Abby, była naprawdę zszokowana, przerażona i przede wszystkim smutna, dokładnie tak jak ja i obiecała, że wpadnie do mnie następnego dnia, abyśmy mogły porozmawiać. Cieszyłam się, bo gdybym miała spędzić cały dzień samotnie, pewnie bym zwariowała.
Jak na zawołanie do moich uszu doszedł odgłos pukania do drzwi. Powiedziałam ciche „proszę”, a po chwili do środka weszła Abby. Na jej widok poczułam się trochę lepiej, ale tylko trochę.
- Cześć. – mruknęła i położyła się obok mnie.
- Hej. – szepnęłam pozwalając jej się objąć.
- Lepiej się dzisiaj czujesz? – spytała.
- Nie wiem. – wymamrotałam. – Chyba tak. To wszystko jest takie dziwne. Ta świadomość, że… że to już koniec. Wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem. – potwierdziła. – I ogromnie mi przykro, że tak to się wszystko potoczyło. Nigdy bym nie pomyślała, że Louis zrobi coś takiego. Nadal nie wierzę, że jest tak zaślepiony przez Eleanor. Pewnie często mu obciąga i jest w tym naprawdę dobra.
Zamrugałam zaskoczona i spojrzałam na nią przez ramię, unosząc lekko jedną brew. Dziewczyna w odpowiedzi uśmiechnęła się niepewnie, a jej policzki przybrały delikatny, różowy odcień.
- Za dużo czasu spędzam z Niall’em. – powiedziała we własnej obronie.
Zaśmiałam się cicho. Naprawdę się zaśmiałam i to było miłe uczucie, które niestety szybko się ulotniło. Mimo wszystko, lepsze to, niż ciągłe użalanie się nad sobą.
- No, a jak jest między wami? – zmieniłam temat, jednocześnie odwracając się do niej tak, że leżałyśmy twarzą w twarz.
Kiedy zadałam to pytanie, jej twarz zrobiła się jeszcze bardziej czerwona, co zdecydowanie było dobrym znakiem.
- Pocałował mnie wczoraj i było... – urwała żywo gestykulując dłońmi.
- Czyli oficjalnie jesteście już parą? – spytałam.
- Nie mam pojęcia. – przyznała cicho. – Chyba tak. Znaczy, nie poprosił mnie o chodzenie ani nic, ale ten pocałunek chyba coś znaczył. Tak mi się wydaje. Sama nie wiem. – jęknęła chowając twarz w poduszce.
- Oczywiście, że coś znaczył. Niall nigdy nie zrobiłby ci nadziei wiedząc, że nic z tego nie będzie. – powiedziałam. – Cieszę się, że jesteś szczęśliwa.
- Nie mogę być w pełni szczęśliwa, kiedy ty też nie jesteś. – mruknęła.
- To nie ważne. – bąknęłam. – Któregoś dnia, ja też w końcu będzie naprawdę szczęśliwa. Nie tylko na chwilę.
Leżałyśmy przez chwilę w milczeniu, przez cały czas patrząc sobie w oczy. Sama jej obecność odrobinę poprawiała mi humor, bo dzięki temu, że była obok, moje myśli nie kręciły się tylko wokół Louis’a i tego, co się wydarzyło.
- Mam dla ciebie niespodziankę. – powiedziała nagle, spoglądając na swój telefon.
- Niespodziankę? – powtórzyłam niepewnie.
Pokiwała energicznie głową i zerwała się na równe nogi, tym samym ściągając ze mnie kołdrę. Natychmiast naciągnęłam ją z powrotem na siebie, czując jak na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Zbyt długo leżałam w cieple i teraz odrobina chłodniejszego powietrza sprawiała, że zamarzałam.
Patrzyłam, jak Abby zdecydowanym krokiem podchodzi do drzwi, a następnie chwyta za klamkę i je otwiera. Usiadłam gwałtownie, kiedy zobaczyłam wpadających do środka Tammy, Taylora i Fletchera. Ten ostatni od razu rzucił się na łóżko obok mnie i przytulił mnie mocno od tyłu, opierając podbródek na mojej głowie.
- Skąd… - zaczęłam.
- Abby skontaktowała się z nami dzisiaj poprzez Marię, powiedziała, co i jak, no i jesteśmy. – powiedział krótko Tay.
Spojrzałam na Abby i uśmiechnęłam się do niej słabo, co ona odwzajemniła. Sprowadziła tu moich przyjaciół, chociaż ewidentnie ją przerażali i onieśmielali. Czy można mieć lepszą przyjaciółkę od niej?
- Nie przejmuj się tym fiutem. – burknął Fletcher i pocałował mnie lekko w policzek. – I tak nie zasługiwał na taką świetną dziewczynę jak ty.
- Może nie będziesz chciała jeszcze tego do siebie dopuścić, ale Fletcher ma rację. – mruknęła Tammy.
- Skoro ten koleś do tej pory nie zauważył, jaki skarb ma tuż pod nosem, nie jest ciebie wart. – dodał Taylor.
Moje serce zabiło mocniej na ich słowa. Wcale nie jestem taka świetna, jak mówią, ale świadomość, że oni uważają mnie za kogoś wyjątkowego, naprawdę wiele dla mnie znaczy. I chyba… chyba mają rację, co do Louis’a. Nie jest wart tych wszystkich łez.
- Chodźcie tu. – szepnęłam ze ściśniętym gardłem. – Wszyscy. – dodałam widząc, że Abby nie ruszyła się z miejsca.
Kiedy usiedli obok mnie, objęłam ich z całej siły, jaką tylko potrafiłam z siebie wykrzesać. Oni również mnie przytulili, a kiedy poczułam ich ciepło i siłę, zrobiło mi się tak dziwnie miło na sercu. I było to naprawdę przyjemne.
- Nie wiem, co bym bez was zrobiła. – powiedziałam cicho. – Kocham was, wiecie?
- My ciebie też kochamy. – odparła Tammy czochrając mi lekko włosy.
- Niektórzy nawet bardziej. – zaśmiał się Taylor, zerkając na Fletchera.
Również się zaśmiałam, widząc na chłopak mruży oczy, czerwieniąc się przy tym niczym burak. Położyłam dłoń na jego karku i przyciągnęłam go bliżej siebie, a następnie pocałowałam go w policzek, co wywołało jeszcze większe rumieńce na jego twarzy. Może nie kocham go tak mocno, jak on mnie, ale chcę, żeby wiedział, iż mimo wszystko, bardzo mi na nim zależy.
Tammy rozejrzała się po moim pokoju, a po chwili jej wzrok zatrzymał się na pustej ścianie, gdzie jeszcze wczoraj znajdował się kolarz zdjęć. Uśmiechnęła się lekko i sięgnęła po swoją torebkę.
- Chyba musimy coś z tym zrobić. – mruknęła i skinęła na ścianę.
Zdezorientowana zmarszczyłam lekko czoło, opierając się plecami o klatkę piersiową Fletchera. Moje oczy rozszerzyły się dwukrotnie, kiedy dziewczyna wyciągnęła kilka puszek ze sprejem i rzuciła je na środek łóżka, jak gdyby nigdy nic.
- Zwariowałaś? – spytałam, a wszyscy zaczęli się śmiać, nawet Abby.
- No weź. – burknęła Tammy. – Wiem, że tego chcesz. – powiedziała z uśmiechem, machając mi puszką przed twarzą.
Patrzyłam na nią poważnie, jednak po chwili nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się lekko, jednocześnie wyciągając puszkę z jej dłoni, ignorując ból własnej dłoni.
- Niech ci będzie.
- Yeah! – wydarł się Fletcher. – Nasza Emilie wróciła.
- Zamknij się. – mruknęłam i pacnęłam go lekko w tył głowy, co wywołało kolejną salwę śmiechu.
Pomimo tego całego gówna, w które wpakował mnie Louis, dzięki moim przyjaciołom czułam się naprawdę dobrze. Na serio nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie było ich teraz obok mnie. Choćby nie wiem jak bardzo sytuacja była do bani, oni i tak potrafią wywołać uśmiech na mojej twarzy i to jest w tym wszystkim najwspanialsze.
* * *
Louis POV
Po raz ostatni spojrzałem na małą zawieszkę w kształcie gwiazdki, a następnie wcisnąłem ją z powrotem do kieszeni dżinsów, gdzie już drugi dzień miała swoje miejsce i jeżeli mam być szczery, świadomość, że tam jest budziła we mnie dziwne uczucie pustki, jakby przypominała mi o tym, co utraciłem.
Mój wzrok niepewnie skierował się na dom po drugiej stronie ulicy. Dom, w którym w ciągu ostatnich kilku miesięcy, spędziłem wiele naprawdę przyjemnych chwil.
Od dobrych dwudziestu minut siedziałem w swoim samochodzie, nie potrafiąc zdecydować, co tak właściwie mam teraz zrobić. Gdy tylko wsiadłem do wozu wiedziałem, że przyjazd tutaj nie jest dobrym pomysłem, jednak nie potrafiłem się powstrzymać. Chciałem naprawić jakoś tą całą sytuację, ale nie wiedziałem nawet, od czego mam zacząć.
Wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się wczoraj wydarzyło. Teraz, kiedy już ochłonąłem i przemyślałem wszystko na spokojnie, wiem, że moja reakcja była zbyt agresywna i że przesadziłem. Zdecydowanie przesadziłem.
Owszem, Emilie miała rację, twierdząc, że odkąd spotykam się z Eleanor, w ogóle nie mam dla niej czasu, ale to nie jest jeszcze powód do kłótni. Eleanor to moja dziewczyna i to normalne, że chcę spędzać z nią jak najwięcej czasu. Nie rozumiem, czemu Emilie ma z tym problem. Przecież to, że jestem w związku, nie zmienia naszych relacji.
Westchnąłem cicho, a następnie wysiadłem z samochodu, zatrzaskując drzwi. Zaczynało się już lekko ściemniać, więc byłą najwyższa pora, abym w końcu ruszył dupę i coś zrobił. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i niepewnym, wolnym krokiem podszedłem do wejścia. Wziąłem głęboki wdech, dotykając przez materiał spodni małej zawieszki, a następnie zapukałem w drewno. Po krótkiej chwili usłyszałem ruch po drugiej stronie, a chwilę później drzwi uchyliły się i ujrzałem w nich panią Parker. Na mój widok zmarszczyła czoło.
- Czego tu szukasz? – spytała szorstkim tonem.
- Dzień dobry. – wymamrotałem zaskoczony jej reakcją. – Jest Emilie w domu?
- Emilie nie chce rozmawiać z tobą. – mruknęła oschle.
Serce łomotało mi tak mocno, że bałem się, iż za moment wyskoczy mi z piersi.
- Ale ja naprawdę muszę z nią porozmawiać. – powiedziałem błagalnie.
- Kochaniutki, ja nie mam wady wymowy i nie będę się powtarzać, bo na pewno zrozumiałeś.
- Pani nie rozumie.. – zacząłem.
- Owszem rozumiem i to chyba dużo więcej niż ty. – rzuciła, mierząc mnie wzrokiem. – Emilie wyszła ze swoimi przyjaciółmi. – burknęła wyraźnie akcentując ostatnie słowo. - Już wystarczająco ją zraniłeś, więc lepiej zostaw ją w spokoju Louis. Emilie to dobra dziewczyna i nie zasługuje na to, byś ją krzywdził. – dodała.
Poczułem się jeszcze gorzej. Naprawdę zależało mi na Emilie. Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić, chciałem ją ochronić przed złem i bólem. Niestety chyba zapomniałem, ją ochronić przed samym sobą.
Przestąpiłem z nogi na nogę, z trudem przełykając ślinę, czując na sobie baczne spojrzenie kobiety, która ewidentnie chciała się mnie jak najszybciej pozbyć.
- Mogę jej coś, chociaż zostawić? – spytałem cicho. – Proszę. – dodałem widząc jej wahanie.
Twarz kobiety na moment wykrzywił grymas, jednak po krótkiej chwili przesunęła się w bok, tym samym dając mi znak, że mogę wejść. Gdy tylko przekroczyłem próg domu, poczułem się jak intruz. Przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Spojrzałem niepewnie na panią Parker, bojąc się zrobić krok dalej
- Mogę.. – zacząłem jednocześnie gestem ręki dając jej znak, że chcę iść na górę, po pokoju Emilie.
- Tylko szybko. – burknęła oschle.
Skinąłem głową i czym prędzej wspiąłem się po schodach, by po chwili znaleźć się pod drzwiami do pokoju Emilie. Zawahałem się na kilka sekund. Czy to nie będzie przypadkiem naruszanie prywatności? Nie chcę jej zdenerwować jeszcze bardziej, ale gdybym próbował oddać jej ten wisiorek osobiście, nie przyjęłaby go. Pewnie nawet nie chciałaby ze mną gadać.
Powoli wszedłem do środka i prawie natychmiast się zatrzymałem. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, było to, że zdjęcia, które znajdowały się na ścianie, zniknęły i że zastąpiło się ogromne, kolorowe graffiti, które układało się we flagę Wielkiej Brytanii. To dzieło zdecydowanie zajmowało więcej miejsca, niż wcześniejsze fotografie.
Spojrzałem w bok, a moje serce zabiło mocniej, kiedy dostrzegłem leżące w koszu i obok niego potargane i pogniecione zdjęcia. Ta drobna rzecz mówiła wiele o tym, jak bardzo moje słowa zraniły Emilie, że nie była nawet w stanie patrzeć na moje zdjęcia i musiała je zedrzeć.
Zrobiłem kilka niepewnych kroków do przodu i zatrzymałem się przed wymalowaną ścianą. Dopiero, kiedy podszedłem bliżej, zauważyłem przyklejone w kilku miejscach malutkie fotografie, takie jak robi się w tych specjalnych budkach. Na wszystkich była Emilie razem z Abby i tamtą trójką z poprawczaka.
Na każdym zdjęciu Emilie robiła zabawne miny do obiektywu lub po prostu się uśmiechała, a jej oczy błyszczały radośnie, co tylko dodawało jej uroku. Przyglądając się jej zrozumiałem, jak wielkim kretynem jestem i jak bardzo ją zraniłem. Nie zasługiwałem na nią, a ona zasługiwała na to, by w końcu być naprawdę szczęśliwą. Szczęśliwą beze mnie, ale otoczoną prawdziwymi przyjaciółmi, którzy znają ją, kochają i będą wspierać w trudnych chwilach.
Zamknąłem oczy, czując jak łzy napływają do moich oczu, by po krótkiej chwili spłynąć dwoma strumykami po moich policzkach. Zacisnąłem dłoń w pięść na malutkiej zawieszce w kształcie gwiazdki i powoli rozchyliłem powieki, jednocześnie wyciągając dłoń z kieszeni, by móc spojrzeć na wisiorek.
Nie mogłem jej go zostawić. Nie mogłem zrzucić na nią wszystkiego. Już wystarczająco dużo razy ją zawodziłem i krzywdziłem. Muszę pozwolić jej ruszy dalej, nawet jeżeli pewna część mnie nie potrafi się z tym pogodzić.
Pociągając nosem otarłem policzki wierzchem dłoni, a następnie odwróciłem się na pięcie. Wzdrygnąłem się lekko, kiedy zobaczyłem panią Parker stojącą w progu. Czyżby widziała, jak się rozkleiłem? Oby nie.
- Ja.. – zacząłem – Pójdę już. Czy może pani.. – przygryzłem wargę widząc jej surowy wyraz twarzy. Raz jeszcze zerknąłem na gwiazdkę i wcisnąłem ją do kieszeni dżinsów, prawie od razu czując, jak mi ciąży. – Proszę jej nie mówić, że tu byłem. Pojawienie się tutaj było kiepskim pomysłem i.. – miałem wrażenie, że za chwilę znowu się rozpłaczę. Co się ze mną kurwa dzieje? – Do widzenia pani. – szepnąłem ze ściśniętym gardłem i jak najszybciej opuściłem pokój, nie chcąc żeby prawdopodobnie znowu widziała moje łzy.
* * *
Emilie's POV
Znudzona leżałam w salonie na kanapie i zajadając się świeżym popcornem z masełkiem, (od którego pewnie urośnie mi tyłek) oglądałam powtórkę programu Mam talent. W castingu brali udział prawie sami wokaliści, więc po niecałych piętnastu minutach zrobiło się to nudne i przełączyłam na Iron Mana. Zdecydowanie mam słabość do pana Starka.
Zostało jeszcze jakieś pół godziny do zakończenia filmu, kiedy moja komórka zaczęła wibrować na stoliku, niemal spadając na podłogę. Wzięłam urządzenie do ręki i zmarszczyłam czoło, kiedy wyświetlił mi się nieznany numer. Niepewnie wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.
- Halo?
- Emilie? – usłyszałam znajomy głos po drugiej stronie. – To ja, Danielle.
Powiedzieć, że byłam zdziwiona, to trochę za mało. Dlaczego Danielle miałaby do mnie dzwonić? Widziałyśmy się raptem trzy razy ( z tego jeden to nawet nie wiedziała, kim jestem) i właściwie nie rozmawiałyśmy nawet zbyt wiele.
- Hej. – wymamrotałam podnosząc się do pozycji siedzącej. – Wszystko u ciebie w porządku? Coś się stało?
Westchnęła cicho.
- Rano pokłóciłam się z Liam’em i… chyba zerwaliśmy. – przyznała smutnym tonem. – Od kilku godzin próbuję dodzwonić się do niego i nawet do reszty chłopców, ale nikt nie odbiera. Martwię się o niego. Boję się, że może zrobić coś głupiego.
- Co ja mam z tym wspólnego? Przecież nie pomogę wam się pogodzić ani nic. – mruknęłam marszcząc czoło.
- Mogłabyś sprawdzić, co z nim? - spytała niepewnie. – To dla mnie naprawdę ważne. Będę ci winna przysługę.
Mój oddech automatycznie przyspieszył. Że niby mam iść do miejsca, gdzie mogę spotkać Louis’a? Minął dokładnie tydzień, odkąd widziałam go po raz ostatni i z pomocą przyjaciół radzę sobie z tą rozłąką. Nie jestem, aż tak wielką masochistką, żeby teraz to zmieniać. Nie chcę znowu płakać.
- Ja nie wiem. – bąknęłam . – To chyba kiepski pomysł.
- Wiem, że nie znamy się zbyt dobrze, ale jesteś moją ostatnią deską ratunku.. – jęknęła.
- No dobra. – powiedziałam w końcu.
Będę tego żałować.
* * *
Byłam zdziwiona, kiedy weszłam do domu chłopaków i nie zostałam przywitana przez kłótnie i krzyki, jak to zazwyczaj bywało. Wiedziałam, że na pewno nie będzie Niall’a, bo miał dzisiaj wyjść z Abby, ale myślałam, że tak czy inaczej ktoś tu będzie (nie licząc oczywiście Louis’a). Wszędzie panowała głucha, przytłaczająca cisza, która w pewnym sensie, trochę mnie przerażała.
Rozglądałam się po salonie, mimowolnie przypominając sobie spędzone tutaj chwile. Mimo, że tego nie chcę, muszę przyznać, że będzie mi tego brakować. Tych bezsensownych kłótni o pilota lub o to, czy ktoś oszukiwał, gdy graliśmy w karty.
- Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. – szepnęłam sama do siebie.
Wspięłam się po schodach na piętro i rozpoczęłam poszukiwanie pokoju, w którym miałam nadzieję znaleźć Liam’a. Skoro pokłócił się z Danielle, na pewno nie miał ochoty nigdzie wychodzić i gnił we własnym łóżku.
Na szczęście szybko odnalazłam jego sypialnię. Był to pokój na końcu korytarza, dokładnie naprzeciwko pokoju Niall’a, w którym miałam okazję spędzić noc, po tamtej przeklętej imprezie, na której przespałam się z Louis’em.
Kiedy tylko przekroczyłam próg, zobaczyłam Liam’a leżącego na środku łóżka. Wpatrywał się w sufit szeroko otwartymi oczami, jakby widział tam coś ciekawego. Automatycznie uniosłam wzrok i spojrzałam w to samo miejsce, jednak nic tam nie było. Nawet żadnej plamki.
- Liam? – zrobiłam krok w przód.
Chłopak nawet się nie poruszył, jakby moje słowa w ogóle do niego nie dotarły.
- To ja, Emilie. – podeszłam jeszcze bliżej, a następnie usiadłam na brzegu łóżka. – Danielle poprosiła mnie, żebym sprawdziła, co z tobą. Wszystko okej?
- Nie. – odparł cicho.
- Nie musisz mi nic mówić. Po prostu chcę ci jakoś pomóc, tylko w sumie nie wiem nawet jak. – przyznałam.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się smutno. Zauważyłam, że jego oczy były zaczerwienione od łez.
- To prawda, co mówił Louis? – spytał.
Słysząc imię mojego byłego przyjaciela, cała się spięłam, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Zależy, co mówił.
- Że pokłóciliście się o Eleanor i że już się nie przyjaźnicie. – wymamrotał.
Prychnęłam cicho. Typowe.
- Widzę, że nieźle skrócił tą historię. – burknęłam. – Hej! Mieliśmy rozmawiać o tobie i Danielle!
- Nie chcę o tym gadać. – bąknął. – Nie jest tak źle.
- Zerwaliście. – zauważyłam.
- Może tak miało być? – spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach ból. – Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Ludzie się pojawiają, a potem od nas odchodzą, a my musimy z tym jakoś żyć.
Pokiwałam głową, na znak, że się z nim zgadzam. Spojrzałam na wciąż widoczne blizny na moich dłoniach i westchnęłam cicho.
- Rozmawiałeś o tym z chłopakami? – spytałam.
- Nie. Nie chciałem ich martwić.
- Rozmowa z nimi, mogłaby ci pomóc. – mruknęłam, a on wzruszył ramionami. – Jesteś takim samym pieprzonym masochistą jak ja, wiesz?
- Może tak właśnie jest. – powiedział bardziej do siebie niż do mnie.
Okej, nie jestem żądnym psychologiem i w ogóle bardzo daleko mi do tego, ale widzę, że jest z nim kiepsko, że naprawdę przeżywa rozstanie z Danielle. Tak samo jak ja przeżywałam moją skończoną „przyjaźń” z Louis’em.
- Nie chcę cię tu zostawiać samego, ale muszę już iść. – wymamrotałam zerkając na godzinę. – Nie powiedziałam, że wychodzę. Trzymaj się. – poklepałam go po dłoni.
Uśmiechnął się do mnie słabo, ale nic już więcej nie powiedział. Było mi go naprawdę żal. Liam to fantastyczny chłopak o dobrym sercu. Krzywdzenie go powinno być karalne.
Byłam już na dole i kierowałam się właśnie do drzwi, kiedy te niespodziewanie zaczęły się otwierać. Gdy usłyszałam głos Louis’a, w pierwszym odruchu chciałam się schować, jednak moje stopy były jak wrośnięte w podłogę. Nie mogłam się ruszyć. Serce waliło mi jak oszalałe, a dłonie zaczęły się pocić.
Wszedł do środka w towarzystwie jakiegoś chłopaka, jednak na mój widok zatrzymał się gwałtownie, przez co tamten chłopak wpadł na niego. Kiedy go ujrzałam, z trudem łapałam powietrze. Minął zaledwie tydzień, a mi już tak bardzo go brakowało. Miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i błagać, by więcej mnie nie opuszczał. Na szczęście w porę się powstrzymałam.
- Emilie? – jego głos był cichszy od szeptu. – Co..
- To ty. – przerwał mu tamten chłopak.
- Co? – Louis i ja odezwaliśmy się jednocześnie.
- Jesteś tą dziewczyną, którą tydzień temu prawie potrącił samochód. – powiedział. – W ostatniej chwili udało mi się zepchnąć cię z jezdni.
Zmarszczyłam czoło. Ten głos, znowu wydawał mi się cholernie znajomy, jakbym już go kiedyś słyszała. Przyjrzałam się dokładniej chłopakowi, a po krótkiej chwili moje usta rozchyliły się bezwiednie, gdy dotarło do mnie, z kim mam do czynienia. Jak mogłam go wcześniej nie rozpoznać?
- O mój Boże.
___________________________________
Strasznie, strasznie, strasznie was przepraszam za ten poślizg w dodawaniu rozdziałów. Przez szkołę i sprawy związane z podciąganiem ocen w ogóle nie mam czasu na pisanie.
Tak w ogóle to rozdział miał być wczoraj, ale wieczorem już nie miałam siły go kończyć, a nie chciałam dodawać tylko połowy.
Cóż, nie wiem czemu wszyscy założyli, że Emilie faktycznie będzie miała wypadek.(Uwaga spoiler xd) na to jest jeszcze trochę za wcześnie.
Postaram się, aby kolejny rozdział był dużo wcześniej niż ten. Mam nadzieję, że nic mi nagle nie wyskoczy i nie zepsuje moich planów.
Za jakiekolwiek literówki przepraszam.
Tyle ode mnie na dzisiaj.
Buziaczki ;*
Nowy rozdział = 10 komentarzy
O Boże! Nie wiem gdzie mieszkasz, ale wiedz że się dowiem. A jak się dowiem to mnie zapamiętasz :D
OdpowiedzUsuńRozdziału nie kończy się w takim momencie ! :P Jak mogłaś? O.o Ugh!
Ogólnie to mi się podoba, tylko strasznie ciekawa jestem co to za koleś :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńjest świetny-jak zawsze, mam już pewność kim jest ten tajemniczy gość w rozdziale, ale nie chcę wyjawiać, bo broń Boże zmienisz ciąg wydarzeń....mam prośbę, czy next ,mógłby być pod koniec tygodnia? błagam,. pozdrawiam i życzę weny ^.^
OdpowiedzUsuńPS:ile przewidujesz rozdziałów tego opowiadania?
Na początku planowałam około 40 rozdziałów ale teraz wiem ze nie zamieszczę się w tej liczbie. Wydaje mi się, że mogę dobić gdzieś do 60 rozdziałów, jak dobrze pójdzie ;)
Usuńw takim razie czekam z niecierpliwością c;
UsuńKocham to opowiadanie<3 Masz wielki talent!Każdy rozdział kończy się w takim momencie że mam ochotę Cię znaleźć i dowiedzieć się co wydarzy się dalej.Z niecierpliwością(jak zawsze)czekam na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńO mój boze!!!! Jest naprawde dobry!! Jestem z cb dumna! Kim jest ten chłopak?? Nie każ mi czekać tak długo po raz 2.
OdpowiedzUsuńKocham Emilka <3
rozdzial cudowny :D czekam na next mam nadzieje ze szybko sie pojwi :D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńjest super, kocham ten blog *.*
OdpowiedzUsuńsuper, super, super!!! :3
OdpowiedzUsuńdlaczego w takim momencie? ranisz! ;c
OdpowiedzUsuńjejku nie wiem czemu masz tak mało komentarzy ,bo to opowiadanie jest naprawdę świetne i czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńciekawe opowiadanie czekam na następne ; )
OdpowiedzUsuńzapraszam : http://lit-fanfiction.blogspot.com/