- Emilie to naprawdę urocza dziewczyna. – powiedziała moja mama podając mi kubek z sokiem. – Dobrze wychowana i w ogóle. Chociaż czasami mało pewna siebie.
- Tak, to prawda. – mruknąłem, jednocześnie przełamując tosta na mniejsze kawałki. – Trochę się o nią martwię. – westchnąłem.
- Dlaczego? Co się stało? – spytała siadając naprzeciwko mnie.
- Chodzi o to, że nie chcę, żeby przez to, że się przyjaźnimy, coś się zmieniło. Nie chcę, żeby ona się zmieniła. – wymamrotałem. – Nie mam na myśli tego, że któregoś dnia odbije jej palma, bo przecież ona już jest szalona. – zaśmiałem się, a mama klepnęła mnie za to karcąco w rękę. – Boję się, że nienawiść ludzi zniszczy tę wyjątkowość, którą tak w niej lubię. – wyznałem. – Wiem, jacy okrutni potrafią być nasi fani. Wystarczy spojrzeć na Perrie czy Danielle, które muszą przez to przechodzić. A mnie i Emilie nawet nic nie łączy!
- I właśnie dlatego musisz ją chronić kochanie.- powiedziała mama ściskając moją dłoń. – Musisz zadbać o to, żeby ta mała iskierka, która tkwi w sercu tej dziewczyny, nigdy nie zgasła. Świat nie może stracić tak wartościowego człowieka.
Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech. To było miłe uczucie wiedzieć, że moja mama w tak dużym stopniu akceptuje moją przyjaźń z Emilie. Jej zdanie zawsze było dla mnie ważne, w końcu to moja rodzicielka.
Długo jeszcze siedzieliśmy w kuchni sami, po prostu rozmawiając o wszystkim i o niczym. Mama wciąż powtarzała, jak bardzo się cieszy, że przyjechałem, że za mną tęskniły i ona i moje siostry. Było mi strasznie przykro, że tak rzadko mogę je odwiedzać. To moja jedyna rodzina, nie licząc chłopców, którzy są dla mnie jak bracia. Powinienem bardziej starać się, by móc częściej być z nimi.
Nagle usłyszeliśmy kroki na schodach. Po chwili do kuchni w podskokach wbiegły Phoebe i Daisy gotowe do szkoły. Kilka minut po nich pojawiły się również Fizzy, Lottie i Emilie. Na widok ich trzech normalnie szczęka mi opadła.
* * *
Emilie's POV
Świetnie się bawiłam, mogąc razem z siostrami Louis’a przebierać w ciuchach obu dziewczyn, by znaleźć coś odpowiedniego do ubrania dla każdej z nas. Fizzy i Lottie uparły się również, aby nasze stroje były mniej więcej takie same, abyśmy wyglądały podobne. Pomysł ten na początku wydawał mi się nieco dziwny, ale w sumie to, czemu by nie?
Dziewczyny dały mi czarne, cienkie rajstopy, krótkie dżinsowe spodenki, biały top z kolorowym nadrukiem, bez rękawów i do tego kurtkę moro. Z moimi czarnymi martensami cały zestaw wyglądał naprawdę dobrze. Fizzy i Lottie były ubrane w podobnym stylu, tylko miały inny kurtki i buty.
Kiedy stanęłyśmy przed lustrem, żeby zobaczyć, jak się prezentujemy, zaczęłyśmy chichotać jak szalone. W sumie ja najbardziej. W ogóle czułam się niesamowicie i byłam naprawdę szczęśliwa. Z moją siostrą nie mogłam się nawet widywać, więc to doświadczenie, zwykłe ubieranie się w towarzystwie sióstr Louis’a, było po prostu wspaniałe.
- Wyglądamy bosko. – skwitowała Charlotte.
- Też tak myślę. – zaśmiałam się.
- Lepiej się pośpieszmy, bo spóźnimy się do szkoły. – mruknęła Fizzy poprawiając jeszcze włosy.
Lottie złapała mnie za rękę i wyciągnęła z pokoju. Fizzy szła za nami, uśmiechając się od ucha do ucha. Kiedy weszłyśmy do kuchni, wszyscy już tam byli i patrzyli na nas, jak na modelki na wybiegu. Znowu poczułam tą dziwną nieśmiałość, która towarzyszyła mi, odkąd przyjechaliśmy z Louis’em do Doncaster.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, kiedy zobaczyłam zaskoczoną minę Louis’a. Po chwili na jego twarzy również pojawił się uśmiech, który dodał mi nieco pewności siebie.
- I jak? – spytała Lottie z wesołym uśmiechem.
- A te spodenki nie są za krótkie? – mruknął Louis.
- Nie znasz się. – pokazałam mu język.
Chłopak zaśmiał się cicho, widząc moje dziecinne zachowanie.
- Według mnie wyglądacie świetnie. – powiedziała Jay podając dziewczynom torebki z wcześniej przygotowanym lunchem. – Zmykajcie już lepiej do szkoły, bo się spóźnicie. Przygotowanie do szkoły zajęło wam dzisiaj wyjątkowo dużo czasu. – dodała uśmiechając się do mnie.
Dziewczyny wzruszyły ramionami, z minami niewiniątek. Po chwili wszystkie cztery podbiegły do Louis’a i przytuliły go z całej siły, prawie wywracając go ze stołka, na którym siedział.
- Nie wyjedziecie dzisiaj, prawda? – odezwała się Daisy.
- Nie. – powiedział całując dziewczynkę w czoło. – Kiedy wrócicie, nadal tu będziemy.
Dziewczynka pisnęła radośnie i jeszcze mocniej wtuliła się w brata. Chłopak uśmiechnął się rozczulająco, przygarniając ją do piersi, jednocześnie opierając policzek o czubek jej głowy.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, patrząc na tą uroczą, rodzinną scenkę. Szkoda, że w mojej rodzinie nigdy nie okazywaliśmy sobie tyle uczuć. Kochaliśmy się, ale nigdy nawet o tym nie mówiliśmy. A może nie rozmawialiśmy o tym, bo wcale się nie kochaliśmy?
- Idźcie już. Zobaczymy się po południu. – dodał chłopak.
Każda po kolei dała chłopakowi buziaka w policzek, a potem, ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu, ja także dostałam po buziaku. Dopiero wtedy dziewczyny w końcu wyszły do szkoły, krzycząc jeszcze głośne „na razie”.
- No, a wy, co zamierzacie dzisiaj robić? – zwróciła się do nas Jay.
- Pokażę Emilie okolicę. – mruknął Louis zerkając na mnie kątem oka.
- Będzie ciekawie. – wymamrotałam pod nosem.
Byłam pewna, że powiedziałam to całkiem cicho i że mnie nie usłyszeli, więc byłam trochę zaskoczona, kiedy w odpowiedzi Louis parsknął pod nosem. Zarumieniłam się jak piwonia i nie odzywając się więcej, usiadłam z powrotem przy stole.
- A co, jeśli paparazzi dowiedzą się, że tu jesteś? – spytałam, kiedy szliśmy w nieznanym mi kierunku. Wcześniej byliśmy w jakimś parku gdzie spędziliśmy trochę czasu, a później Louis nie chciał mi powiedzieć dokąd idziemy. – Jeśli zobaczą nas razem, rozpęta się piekło.
Louis objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, jednocześnie zatykając mi usta dłoniom, tym samym ucinając mój słowotok. Czy to moja wina, że tak bardzo bałam się, że znowu nasze wspólne zdjęcia znajdą się w Internecie i że znowu zostanę zmieszana z błotem?
- Przestań wreszcie. – mruknął. – Nie będzie tu fotoreporterów. Nikt nie wie, że tu jestem, spokojnie.
Delikatnie ugryzłam go w rękę, a on momentalnie mnie puścił, wręcz odpychając od siebie.
- Twoja pewność siebie, wcale nie dodaje mi otuchy. – burknęłam oblizując usta.
- Twój brak wiary we mnie rani. – odparł.
Wywróciłam oczami, co wywołało uśmiech na twarzy mojego przyjaciela. Czy on naprawdę wszystko musi obracać w żart? Czasami to jest dobre, ale teraz ani trochę nie działa.
- Dokąd w ogóle idziemy? – spytałam szturchając go w ramię.
- Na stadion. – mruknął.
- Po co? – zdziwiłam się. – Czekaj. Abby kiedyś coś mi wspominała, że grasz w piłkę i że wykupiłeś drużynę piłkarską. To prawda?
- Tak.- przyznał. - Klubu nie było stać na utrzymanie, więc im trochę pomogłem. Kupiłem stroje, sprzęt. – wzruszył ramionami.
- Nieźle. – gwizdnęłam.
Wzięłam go pod ramię i z nową energią szłam dalej, wypytując chłopaka o więcej szczegółów, dotyczących tego klubu. Nie byłam jakąś wielką fanką piłki nożnej, zdecydowanie wolałam koszykówkę, ale często graliśmy w nogę na zajęciach z wychowania fizycznego i trochę się na tym znałam, a widziałam, że Louis bardzo lubi piłkę nożną i chciałam sprawić mu przyjemność.
Przez nasze tempo droga trochę się dłużyła, jednak po kilkunastu minutach w końcu dotarliśmy na miejsce. Szczerze muszę przyznać, że zaparło mi dech w piersiach. Dla niektórych stadion, to pewnie nic takiego, ale miał on znaczenie dla Louis’a, a to oznaczało, że był też ważny dla mnie.
Byłam trochę zaskoczona, kiedy zobaczyłam, że na boisku odbywa się trening tutejszej drużyny. Louis chyba także, ale nie jestem tego pewna, bo nic nie dał po sobie poznać.
- Louis? – odezwał się jakiś chłopak.– Stary, to ty?
Chłopak, który się do nas zbliżał wyglądał na jakieś dwadzieścia, dwadzieścia jeden lat, czyli mniej więcej w wieku Louis’a. Od razu wydał mi się miłym, fajnym kolesiem, który był nawet całkiem przystojny, choć zupełnie nie w moim typie.
- Cześć Stan. – mruknął Louis, kiedy stanęliśmy naprzeciwko siebie.
Chłopcy uścisnęli się mocno, po przyjacielsku klepiąc się po plecach. Patrzyłam na to, uśmiechając się niepewnie.
- A kim jest ta urocza dziewczyna? – spytał chłopak uśmiechając się do mnie czarująco.
- Stanley, to jest Emilie. Emilie, to jest mój przyjaciel Stan. – przedstawił nas sobie Louis.
Stan wyciągnął do mnie rękę, którą chwyciłam bez wahania i potrząsnęłam lekko, uśmiechając się do niego słodko. Uścisk dłoni chłopaka był mocny i pewny, co od razu mi się spodobało. Niewiele znałam osób, które byłyby takie pewne siebie.
- Co ty tutaj robisz? – zwrócił się do Louis’a. – Nie powinieneś być w Londynie i zgrywać gwiazdy? – spytał dając mu sójkę w bok.
- Taa. – wymamrotał w odpowiedzi. – Chciałem spędzić trochę czasu w rodzinnym mieście. Świat się przecież nie zawali, jeśli zniknę na dwa dni.
- Myślałby kto.
Słuchając ich wymiany zdań, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Od razu było widać, że ci dwaj się przyjaźnią.
- Chcesz zagrać? – spytał nagle Stan. – Właśnie mieliśmy zagrać sobie meczyk, tak dla rozrywki.
Louis spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby prosił mnie o pozwolenie, czego zupełnie nie rozumiałam. Niby, dlaczego miałabym mieć coś przeciwko temu? Po pierwsze, widziałam jak bardzo mu na tym zależy, a po drugie, nie jestem aż tak wredną suką.
- Idź. Chętnie przekonam się, czy naprawdę grasz tak dobrze, jak mówią. – rzuciłam prowokująco.
Louis uśmiechnął się łobuzersko na moje słowa. Wiedziałam, że przyjmie moje wyzwanie. Błysk szczęścia w jego oczach, mówił mi, że dobrze robię.
- Nie wiem, czy wolę wredną czy nieśmiałą Emilie. – mruknął i puścił mi oczko. – Pójdę się przebrać. – dodał i pobiegł w stronę szatni.
Stan skinął na mnie głową, tym samym dając znak, abym poszła za nim. Bez szemrania ruszyłam za nim, tylko raz oglądając się za siebie, by spojrzeć na oddalającego się przyjaciela.
- Długo znasz Louis’a? – spytałam.
- Odkąd pamiętam. – mruknął zerkając na mnie.
Zamyśliłam się na krótką chwilę.
- Zawsze był taki... szalony?
Stan zaczął się śmiać, słysząc moje określenie. Zarumieniłam się, ale nic nie mówiłam, czekając na odpowiedź.
- Szalony. – wymamrotał, jakby testując to słowo. – Tak, coś w tym jest. Ale chyba obaj jesteśmy szaleni. Gdybyś wiedziała, jakie dziwne pomysły mieliśmy, kiedy byliśmy w twoim wieku, a może byliśmy trochę młodsi. – powiedział ze śmiechem. – Chyba nie ma nic złego w tym, że ktoś jest szalony. Chodzi o szaleństwo w dobrym znaczeniu.
- Oczywiście, że nie. – mruknęłam. – Po prostu, chcę go lepiej poznać, a ktoś mu bliski może powiedzieć wiele rzeczy, o których on nigdy by mi nie powiedział.
- Poszperaj w Internecie. – podpowiedział mi Stan. – Na pewno znajdziesz tam wiele ciekawych rzeczy. Na przykład zdjęcia.
Skinęłam głową, wtykając ręce w kieszenie kurtki. W milczeniu przyglądałam się, jak Stan wydaje jakieś polecenia reszcie drużyny. Nie słyszałam, co właściwie mówił, bo w głowie wciąż szumiały mi słowa, które usłyszałam od niego, a także od rodziny Louis’a. Wydaje mi się, że przyjazd tu był dobrym pomysłem. W tak krótkim czasie, dowiedziałam się wielu rzeczy na temat Louis’a. Na przykład jak zachowuje się w stosunku do bliskich mu osób. Jakim jest bratem, synem i przyjacielem. Po pozą tego wesołego luzaka, kryje się wspaniały człowiek.
Odwróciłam się, kiedy nagle usłyszałam za sobą jakiś dźwięk. Na mojej twarzy pojawił się szeroki, lekko kpiący uśmiech, gdy zobaczyłam biegnącego w moją stronę Louis’a, ubranego w krótkie spodenki i koszulkę, na której byli wypisani sponsorzy drużyny.
- Niezłe wdzianko. – mruknęłam, kiedy zdyszany zatrzymał się obok mnie. – Kiepsko coś z twoją kondycją. – powiedziałam słodko.
- Chyba faktycznie ostatnio zbyt często odwiedzamy Fast Foody. – burknął.
Uśmiechnęłam się, na co on odpowiedział zmarszczeniem brwi. Och, jak ja lubię się z nim droczyć.
- Idź. Czekają na ciebie. – skinęłam w stronę boiska, na którym Stan rozstawiał resztę chłopaków. – Siądę sobie na trybunach.
- Na pewno nie będziesz się nudzić? – spytał wtykając mi zbłąkany kosmyk włosów za ucho.
- Na pewno. – zapewniłam go. – Idź, zanim zmienię zdanie.
Louis wyszczerzył zęby, przytulił mnie mocno i pobiegł do reszty chłopaków. Kręcąc głową poszłam na trybuny, skąd miałam doskonały widok na całe boisko.
Niechętnie muszę przyznać, tak samo jak po koncercie, na który zabrała mnie Abby, że Louis był naprawdę dobry w tym co robił. W ogóle, bardzo podobała mi się gra całej drużyny. Momentami oczywiście wydurniali się i przekrzykiwali jak małe dzieci, ale to nie przeszkadzało im w tym, aby dobrze grać.
Gdzieś tam w środku, czułam ogromną dumę z tego chłopaka. Może on tego nie widział, ale był bardzo utalentowany i to nie tylko muzycznie, ale również sportowo. Naprawdę mocno mnie dziwi fakt, że Louis czasami jest tak bardzo niepewny siebie. Przyznał mi się do tego podczas naszej wczorajszej rozmowy, przed kolacją. Cholera, jest przystojny, potrafi śpiewać i świetnie gra w piłkę. Do tego jest wspaniałym, wesołym człowiekiem. Czego chcieć więcej?
W pewnym momencie zorientowałam się, że ktoś nas obserwuje. Zdezorientowana zaczęłam się rozglądać, w poszukiwaniu podglądacza. Po chwili w końcu odnalazłam wzrokiem, ukrytego na trybunach gościa z aparatem. Na szczęście nie był to fotoreporter, jednak i tak mi się to nie podobało. Zapewne jeszcze dzisiaj w Internecie ukarzą się zdjęcia Louis’a z Doncaster, a wtedy nie będzie już tak miło jak dotychczas.
Na boisku siedzieliśmy do południa. Przez ten cały czas nikt więcej się nie pojawił, żaden paparazzi, żadna piszcząca fanka. Czyli Louis nadal mógł w spokoju wypoczywać, z czego byłam zadowolona. Zasługiwał na to.
O tym, co widziałam powiedziałam mu dopiero, gdy ponownie byliśmy sami. Louis także trochę się tym zaniepokoił, więc zarządziliśmy, że gdy tylko wrócimy do jego rodzinnego domu, od razu sprawdzamy Internet, czy przypadkiem nie pojawiły się tam jakieś zdjęcia. W duchu modliłam się, aby tak się nie stało.
Louis, który po wyczerpującym meczu, był bardzo głodny, postanowił pokazać mi swoją ulubioną knajpkę i przy okazji wrzucić coś na ruszt. Nie mogłam zapanować nad śmiechem, gdy widziałam błysk podniecenia w jego oczach, kiedy zobaczył menu.
- Stan wydaje się być miłym gościem. – mruknęłam dłubiąc widelcem w sałatce albo raczej w tym co z niej zostało.
- Bo jest miłym gościem. – odparł chłopak uśmiechając się wesoło. – Do tego świetny z niego przyjaciel.
- To widać. – wymamrotałam. – Czy ty jesz frytki z lodami jednocześnie? – spytałam dostrzegając nagle, co wyprawia Louis. – Nie uważasz, że to dziwne? – skrzywiłam się lekko.
Chłopak zaśmiał się wesoło, widząc moją minę.
- Sama spróbuj. – mruknął podając mi frytkę, którą wcześniej zanurzył w lodach.
- Fuj. – skwitowałam odpychając jego rękę. – Nie chcę później wymiotować.
Chłopak wzruszył ramionami i dalej sam jadł. Okej, sama nieraz jadłam dziwne rzeczy, jak na przykład kanapka z czekoladą i chipsami, ale to zupełnie, co innego. Mogę się założyć o stówę, że wieczorem będzie go bolał od tego brzuch.
- Jeszcze jakieś atrakcje zaplanowałeś na dzisiejszy dzień? – spytałam upijając łyk swojego soku pomarańczowego.
- Wolałbym sprawdzić, czy w Internecie nie pojawiły się moje zdjęcia. – mruknął.
- W porządku. – odparłam. – W takim razie jedz szybko to swoje paskudztwo i zmywamy się.
Louis pokazał mi język, niczym mały chłopiec i skupił się na swoim posiłku. Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, ale nic więcej nie powiedziałam.
* * *
- Zobacz tutaj!
Louis wcisnął link, który mu pokazałam i westchnął, kiedy na ekranie laptopa pojawiły się zdjęcia z dzisiejszego dnia. Przygryzłam wargę, modląc się, aby na żadnym z nich nie było mnie. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowałam, była kolejna dawka wiadomości z pogróżkami od fanek mojego przyjaciela.
- Nie ma cię na żadnym zdjęciu. – mruknął Louis. – Przynajmniej tyle dobrego.
- Ale teraz reszta zespołu dowie się, gdzie jesteś. – burknęłam opierając głowę na jego ramieniu.
- Jeżeli się dowiedzą, to dopiero wieczorem, bo dopiero wieczorem kończą się próby, a wtedy będzie za późno, żeby tutaj przyjeżdżać. – powiedział Louis zamykając laptopa. – A my wyjedziemy jutro przed południem.
- Nie chcę wracać. – szepnęłam prostując się. – Dobrze mi tutaj. Nie muszę się niczym przejmować i w ogóle. Poza tym, jak wrócę do domu, to Maria mnie zabije.
Louis zachichotał cicho, a po chwili westchnął przeciągle. Odłożył laptopa na bok i opadł bezwiednie na poduszki, jednocześnie zamykając oczy.
- Zmęczony? – spytałam.
- Nie bardzo. – mruknął, a po chwili zaczął ziewać. – Okej, może jednak. Dawno już nie grałem.
- Zdrzemnij się trochę, dobrze ci to zrobi. – powiedziałam klepiąc go delikatnie po ręce.
Widziałam, że zawahał się na krótką chwilę. Z jednej strony, naprawdę był zmęczony po dzisiejszym niespodziewanym treningu, jednak z drugiej nie chciał mnie zostawiać „samej”. Wiedział, że, mimo iż już całkiem nieźle dogadywałam się z jego siostrami, nadal trochę się bałam.
- Nic mi nie będzie. – zaśmiałam się. – Naprawdę prześpij się trochę, dobrze ci to zrobi.
- W porządku. – mruknął sennym już głosem. – Ale tylko godzinkę. – dodał przewracając się na prawy bok.
Wstałam, chcąc wyjść z pokoju, żeby nie przeszkadzać Louis’owi, jednak nie udało mi się zajść daleko, bo gdy tylko zrobiłam krok do przodu, Louis złapał mnie za rękę i pociągnął z powrotem na łóżko, zmuszając, abym położyła się obok niego.
- Co ty wyrabiasz? – spytałam, wykręcając szyję, żeby móc na niego spojrzeć. – Miałeś spać.
- Z tobą lepiej mi się śpi. – wymruczał.
- Idiota. – skwitowałam.
Zaśmiał się, ale nic nie powiedział. Zrezygnowana przyłożyłam głowę do poduszki i wsłuchiwałam się w oddech przyjaciela, który z każdą upływającą minutą, stawał się coraz bardziej płytki, aż w końcu Louis odpłynął do krainy snów.
Delikatnie, przez cały czas uważając, aby go nie obudzić, wyrwałam się z jego uścisku i podniosłam się na równe nogi. Po cichu wyszłam z pokoju, tylko raz zerkając przez ramię na przyjaciela. Uśmiechnęłam się, widząc jak młodo i beztrosko wygląda podczas snu. Jak zupełnie inny człowiek. To niesamowite.
Zeszłam na dół, do salonu, gdzie zastałam mamę Louis’a oraz jego siostry pogrążone w żywej rozmowie. Na mój widok przerwały i uśmiechnęły się wesoło.
- Cześć Emilie. – odezwały się dziewczyny.
- Gdzie Louis? – spytała Jay. – Tylko nie mów, że ten leniuch wysłał cię po jedzenie.
- Nie. – zaśmiałam się podchodząc bliżej. – Louis śpi. Trochę się zmęczył po tym meczu z chłopakami. – wyjaśniłam.
- Chcesz z nami oglądać zdjęcia? – spytała roześmiana Félicité. – Mamę wzięło na wspomnienia z czasów, kiedy byliśmy dziećmi. – dodała z uśmiechem.
Phoebe i Daisy poklepały zachęcająco miejsce pomiędzy sobą, uśmiechając się do mnie słodko. Zaśmiałam się cicho i usadowiłam się na wolnym miejscu. Prawie natychmiast Lottie zaczęła mi pokazywać zdjęcia, jednocześnie tłumacząc, kto się na nich znajduje. Może to brzmi dziwne, ale w tamtym momencie czułam się jak członek ten rodziny.
Co jakiś czas, mama Louis’a wtrącała jakąś zabawną historyjkę z życia swoich dzieci. Kilka razy śmiałyśmy się tak bardzo, że aż byłam zdziwiona, że Louis się nie obudził.
- Louis był strasznie słodki, kiedy był dzieckiem. – powiedziałam z uśmiechem, oddając zdjęcie.
- I był strasznym łobuziakiem. – mruknęła Jay. – Wszędzie go było pełno. Do tego zadawał mnóstwo pytań. – wspominała ze śmiechem. – Wy byłyście nie lepsze. – dodała, kiedy dziewczyny zaczęły chichotać. – Takie same rozrabiaki jak wasz brat.
Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, widząc jak dziewczyny wywracają oczami, jednocześnie wzdychając z udawanym oburzeniem. Kiedy wszystkie robiły taką samą minę, było wyraźnie widać podobieństwo między nimi. Louis również robił taką minę.
- Na pewno nie było tak źle. – powiedziałam puszczając im oczko.
- Oczywiście, że nie. – zaśmiała się Fizzy.
- My jesteśmy grzeczne. – dodała Charlotte.
Jay roześmiała się, widząc, z jakim zaangażowaniem dziewczyny broniły swojego honoru. Właściwie dobrze je rozumiałam. Ja też tak zawsze reagowałam, gdy moi rodzice czasami opowiadali jakieś anegdotki z mojego dzieciństwa.
Niespodziewane wspomnienie o rodzicach pozostawiło niedobry, gorzki smak w moich ustach. Odchrząknęłam dyskretnie, mając nadzieję, że rodzina Louis’a nie zauważyła nic dziwnego w moim zachowaniu.
- Pamiętam, że kiedyś opowiadałaś nam, jak Louis wyciągnął rybkę z akwarium, bo się bał, że się utopi. – powiedziała ze śmiechem Lottie.
Również zaczęłam chichotać. Maria mi kiedyś mówiła, że Hunter w dzieciństwie zrobił dokładnie to samo. Bał się, że jego złota rybka, pan Dadley, utopi się z braku powietrza, więc ją wyciągnął. Podobno bardzo rozpaczał po jej śmierci.
- Och, Louis miał naprawdę szalone pomysły w dzieciństwie.
- Chyba zostało mu to do dzisiaj. – mruknęłam z uśmiechem.
Jay chyba nie mogła się z tym nie zgodzić, bo w końcu dobrze znała swojego syna. Może nie miała pojęcia o wszystkich jego wybrykach, ale na sto procent nie byłaby nimi zdziwiona.
Długo siedziałyśmy w salonie, słuchając opowieści Jay, jednocześnie popijając gorącą czekoladę (lub jak w moim przypadku owocową herbatę) i zajadając się różnymi łakociami. Już od bardzo dawna nie spędziłam wieczoru w tak miłej i rodzinne atmosferze. U Parkerów czułam się jak we własnym domu i cała rodzina była mi bardzo bliska, ale to było nic w porównaniu z tym, jak czułam się dzisiaj.
Naprawdę bardzo zazdroszczę Louis’owi tego, że ma tak wspaniałą, normalną rodzinę. Może i nie widują się zbyt często, ale widać, że to tylko umacnia więzi, które ich łączą. Wolałabym, widywać się z moją rodziną nawet dwa razy w roku, niż wcale, tak jak teraz. Pomimo tego, że rodzice swoim zachowaniem bardzo mnie zranili i często mam im to za złe, a może nawet ich nienawidzę, to tęsknie za nimi, albo raczej za tym, jak było między nami kiedyś.
- Co robicie?
Przerwałyśmy rozmowę, na temat zeszłorocznych wakacji, kiedy usłyszałyśmy głos Louis’a dobiegający od strony drzwi. Chłopak stał w progu, przeczesując palcami włosy, które sterczały na wszystkie strony. Wyglądał po prostu słodko z zarumienioną twarzą i tymi potarganymi włosami. Zupełnie jak nie on.
- Twoja mama opowiada o tym, jaki byłeś uroczy, jako chłopczyk. – mruknęłam uśmiechając się do niego cierpko. – Ponoć uśmierciłeś swoją rybkę, bo bałeś się, że się utopi w wodzie.
- Mamo! – krzyknął chłopak nagle rozbudzony.
- To nie ja powiedziałam, tylko Charlotte. – Jay wzruszyła ramionami.
Louis westchnął zrezygnowany i chyba trochę obrażony, ale w końcu uśmiech i tak pojawił się na jego twarzy. Puściłam mu oczko, co on skwitował jeszcze szerszym uśmiechem, który rozgrzał moje serce.
Resztę wieczoru spędziliśmy w siódemkę, rozmawiając, śmiejąc się i grając w różne gry. To wszystko jeszcze bardziej zbliżyło mnie do rodziny mojego przyjaciela.
* * *
Staliśmy w korytarzu, gotowi już do wyjazdu. Właśnie żegnaliśmy się ze wszystkimi. Muszę przyznać, że z trudem powstrzymywałam łzy, które wręcz cisnęły mi się do oczu. Było mi przykro, że tak mało czasu było mi dane spędzić w tym domu, w tej miłej, ciepłej atmosferze. Widziałam również, że Louis także był trochę przygnębiony z tego powodu.
- Szkoda, że musicie już jechać. – mruknęła Jay ściskając nas po kolei. – Ale i tak cieszę się, że w ogóle przyjechaliście. Mam nadzieję, że niedługo znowu nas odwiedzicie.
- Też mam taką nadzieję mamo. – westchnął Louis odwzajemniając uścisk.
Kiedy odsunęli się od siebie, Charlotte, Félicité, Phoebe oraz Daisy rzuciły się na chłopaka, przez co prawie upadli na podłogę. Louis śmiał się radośnie, próbując utrzymać równowagę, jednocześnie przytulając swoje siostry. Miło było nich ich patrzeć, chociaż w głębi serca odczuwałam także ból. W takim momencie jak ten, w moich myślach od razu pojawiała się moja mała siostrzyczka.
- Postaram się niedługo znowu przyjechać. – wymamrotał Louis całując dziewczyny w czubek głowy. – Będę za wami strasznie tęsknić.
- My za tobą też. – odarły wszystkie na raz.
Pierwsza odsunęła się od Louis’a Charlotte. Uśmiechnęła się smutno, a następnie odwróciła się do mnie i uściskała mnie serdecznie i mocno, tak jak wcześniej brata.
- Opiekuj się nim, dla nas. Okej? – szepnęła odsuwając się na odległość ramion, by spojrzeć mi w oczy.
- Jasne. Masz do jak w banku. – mruknęłam uśmiechając się do niej.
Kiedy wszyscy już się wyściskali i otarli łzy, pomachaliśmy ostatni raz i wyszliśmy na zewnątrz. Roztarłam ramiona, czując przenikające moje ciało chłodne powietrze. Na całe szczęście nigdzie w pobliżu nie było fanek Louis’a, w innym wypadku, mielibyśmy przechlapane i to bardzo.
Gdy siedzieliśmy już w samochodzie, spojrzałam tęsknie w stronę domu, w którego drzwiach wciąż stały mama Louis’a oraz jego siostry. Louis musiał zauważyć moje spojrzenie, bo po chwili chwycił moją dłoń i uścisnął ją lekko.
- W porządku? – spytał.
- Tak. – mruknęłam zerkając na niego. - Dziękuję, że mnie zabrałeś.
- Nie ma sprawy. – uśmiechnął się. - To co? Jedziemy?
Skinęłam głową, próbując wysilić się na uśmiech. Prawda jest taka, że byłam przerażona na samą myśl o powrocie do domu. Wiedziałam, że Maria będzie wściekła, bo w końcu, nawet jej nie uprzedziłam, że nie będzie mnie tak długo. Pracą i szkołą nawet się nie przejmowałam, tam zawsze miałam pod górkę.
* * *
Podróż powrotna minęła nam wyjątkowo szybko. To pewnie dlatego, że teraz nie jechaliśmy prawie sześć godzin, tylko ze trzy, a to robi różnicę.
Prawie całą drogę nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Słuchaliśmy tylko muzyki i raz na jakiś czas, któreś z nas wtrąciło swój komentarz. Podobało mi się to, że ja i Louis nie musieliśmy ze sobą gadać, żeby czuć się dobrze w swoim towarzystwie. Cisza nie była dla nas krępująca, ani nic z tych rzeczy. Czasami będąc z Abby czułam się dziwnie, kiedy żadna z nas nic nie mówiła, a przecież przyjaźnimy się od dawna.
W pewnym momencie, nieświadomie, zaczęłam śpiewać pod nosem piosenkę One Way Or Another w wykonaniu One Direction, która leciała akurat z głośników. Zamilkłam dopiero w chwili, gdy usłyszałam cichy śmiech Louis’a.
- Czy ty właśnie śpiewasz naszą piosenkę? – spytał z uśmiechem.
- Nie masz dowodów. – burknęłam wyglądając przez okno. Zerknęłam na niego, czując na sobie jego spojrzenie. – No co? Wpada w ucho. – broniłam się.
Louis zaśmiał się wesoło, słysząc moją odpowiedź.
- Więcej tego nie rób. – powiedział wciąż się podśmiechując. – Trochę fałszujesz. – mruknął i znowu zaczął się śmiać.
Próbowałam udawać obrażoną, ale w sumie wiedziałam, że to prawda i nie mogąc wytrzymać dłużej, również zaczęłam chichotać. Właściwie, to była nasza najdłuższa wymiana zdań podczas całej podróży.
Kiedy w końcu zatrzymaliśmy się pod moim domem, było już prawie po południe. Westchnęłam cicho, spoglądając, na z pozoru spokojnie wyglądający budynek.
- Może jednak wejdę z tobą. – mruknął Louis. – Pogadam z panią Marią i wyjaśnię jakoś wszystko.
- Nie. – odparłam cicho. – Muszę to sama załatwić. Ale dzięki. – uśmiechnęłam się. – Do zobaczenia. I miłego wywiadu.
Chciałam wysiąść, jednak Louis mnie powstrzymał.
- Zaczekaj. Mam coś dla ciebie. – powiedział.
- Dla mnie? – zdziwiłam się.
Sięgnął do kurtki, która leżała na tylnej kanapie i zaczął szperać po kieszeniach. Przyglądałam się jego poczynaniom, uśmiechając się niepewnie. Nie wiedziałam, czego mam się po nim spodziewać.
Po chwili wyprostował się, uśmiechając się tajemniczo. Zmrużyłam oczy, co wywołało u niego śmiech. Gdy w końcu się uspokoił, podał mi malutkie pudełeczko. Patrzyłam zdumiona to na niego, to na pudełko, oczekując jakichś wyjaśnień, jednak Louis nie odezwał się ani słowem.
Przygryzłam wargę i powoli ściągnęłam wieczko, a wtedy moim oczom ukazał się prześliczny, srebrny wisiorek w kształcie gwiazdki. Na końcu każdego jej ramienia znajdował się malutki biały diamencik. Całość prezentowała się po prostu pięknie.
- Ja nie mogę go przyjąć. – wymamrotałam. - Jest zbyt ładny. I pewnie był też drogi.
- Ale ja naprawdę chcę, żebyś go wzięła. Jako symbol naszej przyjaźni. – próbowałam protestować, ale Louis był nie ugięty. – Proszę.
- W porządku. – zgodziłam się niechętnie. – Ale tylko dlatego, że cię lubię.
Chłopak uśmiechnął się uszczęśliwiony. Wziął ode mnie wisiorek i zapiął mi go na szyi. Mimowolnie na mojej twarzy zagościł uśmiech, gdy spojrzałam na swój dekolt i ujrzałam na nim gwiazdkę. Była naprawdę piękna. Kiedy on w ogóle ją kupił? Odwróciłam się do niego i przytuliłam mocno.
- Dziękuję. – mruknęłam.
- Przyjemność po mojej stronie. – szepnął całując mnie w czoło.
Uśmiechnęłam się, wtulając nos w jego obojczyk, jednocześnie wdychając jego znajomy zapach. Nie chciałam się z nim jeszcze rozstawać, jednak był już na to najwyższy czas. Oboje mieliśmy jeszcze dużo spraw do załatwienia dzisiejszego dnia.
Gdy Louis już odjechał, zostawiając mnie samą, tak jak tego chciałam, poczułam delikatny strach. Zanim weszłam do domu, wzięłam głęboki, oczyszczający wdech, który pozwolił mi się, choć trochę uspokoić.
W domu panowała nadzwyczajna cisza, trochę tak, jakby nikogo nie było. Ja jednak wiedziałam, że to nie prawda. Maria miała dzisiaj wolny dzień, Peter rano miał mieć jakieś spotkanie, a później, tak samo jak Maria, miał mieć wolne. Jedno z nich na sto procent było teraz w domu.
Weszłam do kuchni, jednak nikogo tam nie zastałam. Przygryzając wargę skierowałam się do salonu i tam znalazłam panią Marię, która siedziała na kanapie i przeglądała jakieś pisemko. Kiedy deska w podłodze skrzypnęła, uniosła głowę i spojrzała prosto na mnie.
- Cześć. – wydukałam nieśmiało.
Kobieta skinęła tylko na mnie palcem i wróciła do przeglądania czasopisma. Westchnęłam cicho i podeszłam bliżej, a następnie usadowiłam się na samiutkim brzegu kanapy, tuż obok swojej opiekunki.
- Gdzie byłaś? – spytała nawet na mnie nie patrząc.
- Byłam z Louis’em w Doncaster. – powiedziałam od razu uznając, że kłamstwo niczego nie zmieni.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
- Przepraszam. Wiem, że powinnam była przynajmniej zadzwonić, ale jakoś nie było czasu. Zachowałam się bardzo nieodpowiedzialnie. Znowu. – mruknęłam.
- Nie dokładnie o to mi chodziło. – odparła odkładając w końcu gazetę na stolik do kawy.
- To, o co? – spytałam marszcząc czoło. Czułam się zdezorientowana.
- Byłaś tylko, w Doncaster? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Przygryzłam wargę i spuściłam wzrok. Skąd ona to wie?
- Dzwonił adwokat twoich rodziców. – powiedziała. – Czy ty naprawdę pojechałaś do Holmes Chapel?
________________________________
Cześć, to znowu ja z kolejnym rozdziałem.
Myślałam, że nigdy nie uda mi się tego napisać. Muszę przyznać, że już prawie się poddałam, ale w końcu i tak wzięłam się w garść. Nie chciałam was po raz kolejny zawieźć, znowu zawieszając bloga.
Rozdział planowałam napisać trochę inaczej, ale chyba tak jak jest teraz, nie jest tak źle. Mam nadzieję, że choć trochę wam się podoba.
To chyba tyle na dzisiaj.
Pozdrawiam
@Twinkleineye
Świetny rozdział:) wybacz że ten kom taki krótki, jutro napisze dłuższy! Xxx
OdpowiedzUsuńJest fghghjgfhfhj. CUDOWNY. I TAKI DŁUGI. dziękuje. Kocham Cie i Czekam na nn<3 <3
OdpowiedzUsuńOj oj oj, czuję, że będą niezłe problemy! Ale to i tak nie zmieni tego co Emilie czuła będąc w Doncaster z Lou. :) Cudowny i długi rozdział! Z niecierpliwością czekam na następny! Przepraszam, że tak późno komentuję, ale to wszystko ze względu na szkołę. :c
OdpowiedzUsuńLove .x
@barcelonasheart
rozdział cudowny:D
OdpowiedzUsuńjuż nie mogę się doczekać następnego .:3
pisz jak najszybciej:p
Jeeej w 2 dni nadrobiłam wszystkie rozdziały (czyt. od początki :P). I mogę stwierdzić tylko jedno: JESTEŚ ZAJEBISTA i naprawdę uwieliam twoje opowiadanie. Z zapartym tchem czytam linijka po linijce i już się nie mogę doczekać kolejnej ;) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę baaarodzo dużej weny. Pozdrawiam @Jewelka9
OdpowiedzUsuń