środa, 15 maja 2013

6. Widać, że wciąż ci na niej zależy.

Chyba już kompletnie oszalałam. Jest sobota, godzina dziewiąta. W tym momencie powinnam jeszcze gnić w swoim ciepłym i bezpiecznym łóżeczku, a nie szykować się na spotkanie z chłopakiem ze sławnego zespołu, za którym nawet za bardzo nie przepadam. Może powinnam powiedzieć pani Marii, żeby umówiła mnie na spotkanie z jakimś psychologiem.
Gdy tylko wyszłam spod strumieni gorącej wody, moje mokre ciało ogarnął chłód. Dlaczego akurat dzisiaj musi być tak cholernie zimno? Szczękając zębami, szybko wytarłam się ręcznikiem i założyłam czystą bieliznę, a także wysuszyłam włosy. Ciepłe podmuchy suszarki przyprawiły mnie o gęsią skórkę.
W podskokach wróciłam do sypialni, gdzie w ekspresowym tempie włożyłam jasne rurki, białą bokserkę, na ramiona zarzuciłam brzoskwiniową ciepłą bluzę z kapturem,  a na stopy również brzoskwiniowe niskie converse.
Zmarszczyłam czoło, kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, które wisiało na ścianie w pokoju. Wyglądałam okropnie. Pod oczami miałam fioletowe sińce, a policzki były strasznie blade. To wszystko przez to, że byłam potwornie niewyspana.
Zrobiłam lekki, naturalny makijaż oraz delikatnie podkręciłam włosy. Założyłam jeszcze na głowę moją ulubioną czapkę i byłam już gotowa. Spojrzałam jeszcze raz w lustro i westchnęłam przeciągle. Przynajmniej nikt nie będzie na mnie patrzył.
Kiedy weszłam do kuchni, od razu rzuciłam się na ekspres do kawy. Potrzebowałam kofeiny w trybie natychmiastowym.  Gdy przełknęłam pierwszy łyk napoju, poczułam jak powoli wraca mi energia. Usiadłam przy stole, wciąż przyklejona do kubka.
- Emilie? – mruknęła zdziwiona Maria, kiedy stanęła w progu kuchni. – Jest sobota. Ty już jesteś na nogach?
- Taa. – burknęłam, a po chwili ziewnęłam. – Zaraz wychodzę.
- Dokąd? – spytała szykując sobie kawę.
- Umówiłam się. – powiedziałam niechętnie. – Chyba oszalałam. Powinnam leżeć jeszcze w łóżku. Do tego tak strasznie mi zimno!
Kobieta usiadła naprzeciwko mnie i przyglądnęła mi się uważnie, co przyznam szczerze trochę mnie peszyło. Nie lubię, kiedy ktoś na mnie patrzy tak intensywnie, czuję się wtedy taka malutka.
- Z kim się umówiłaś? Z chłopakiem? – spytała starając się powstrzymać uśmiech.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale właściwie nie wiedziałam co. Skąd ona wie, że umówiłam się z chłopakiem? Czyta mi w myślach jak Edward ze Zmierzchu czy jak? Przyznam, że nie podoba mi się ta opcja.
Spojrzałam w bok i zauważyłam, że przy blacie kuchennym stoi odwrócony do nas plecami Hunter. Kurczę, nawet nie zauważyłam kiedy zszedł na dół.
- Rozgryzłaś mnie. – zaśmiałam się. – Ale to tylko znajomy, nic więcej. Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego. – mruknęłam.
Maria uśmiechnęła się szeroko i chciała już coś powiedzieć, jednak z salonu doszedł dźwięk dzwoniącego telefonu. Przeprosiła grzecznie i szybko poszła odebrać. Najwyraźniej czekała na ten telefon. Westchnęłam cicho. Super, pewnie myśli, że mam chłopaka. Teraz ciężko będzie mi się z tego wykręcić.
Niezgrabnie wstałam z krzesła i odłożyłam pusty już  kubek na stertę naczyń w zlewie. Kiedy chciałam wyjść, mój przyrodni braciszek złapał mnie za łokieć i odwrócił twarzą do siebie. Wyrwałam się z jego uścisku i zmierzyłam go spojrzeniem .
- Możemy pogadać? – spytał łagodnie. - Proszę.
- Nie mam teraz czasu. Poza tym, nie chcę ci powiedzieć czegoś, czego później będę żałować. – burknęłam.
Odwróciłam się na pięcie i opuściłam kuchnię, zostawiając zawiedzionego chłopaka, zanim faktycznie z mojego gardła wydobyłyby się niemiłe słowa, których później bym żałowała. Nie byłam jeszcze gotowa na rozmowę z Hunter’em.

 * * *
Siedziałam na ławce w parku, w którym umówiłam się w Louis’em, przez cały czas machając nogami jak małe dziecko. Spóźniał się już piętnaście minut i z każdą kolejną mijającą sekundą, coraz bardziej miałam wrażenie, że mnie wystawił. Jaka ze mnie idiotka! Wiedziałam, żeby mu nie ufać, ale i tak zaryzykowałam. Przez swoją głupotę teraz siedzę w durnym parku i marznę jak jakaś totalna kretynka!
Już miałam zamiar wracać do domu, jednak w tym właśnie momencie podszedł do mnie Louis. Od razu go rozpoznałam mimo, iż na głowę miał założony kaptur od bluzy, a na oczach ciemne okulary. Zdziwiona i lekko wkurzona uniosłam brew, a chłopak uśmiechnął się wesoło. Dopiero teraz zauważyłam, że ma dołeczki w policzkach, kiedy to robi.
- Spóźniłeś się. – mruknęłam, zakładając ręce na piersi.
- Wiem, przepraszam. Chłopaki wypytywali dokąd idę i nie chcieli mnie wypuścić i musiałem się jakoś wymknąć. – zaśmiał się.
- Po co ci okulary przeciwsłoneczne? – spytałam. Przecież nie było słońca
- Żeby paparazzi mnie nie rozpoznali. Nie chcę, żeby później cię przeze mnie nękali, czy coś. Brukowce naprawdę mogą zmieszać człowieka z błotem.
Pokiwałam tylko głową, patrząc gdzieś w bok. Ta, myślałby ktoś, że obchodzi go, czy prasa będzie o mnie pisać. Myśli, że jestem głupia? Przecież od razu wiem, że martwi się o swój tyłek. Hipokryta.
- No dobra. To co zaplanowałeś? – szybko zmieniłam temat.
- Najpierw chodźmy do Starbucksa. Na gwałt potrzebuję kofeiny. – mruknął.
Wytrzeszczyłam na niego oczy niczym ryba. On sobie żartuje? Chłopak uśmiechnął się półgębkiem na widok mojej miny. Fakt, musiała być bezcenna.
- Cholera! Nie mogłeś wymyślić lepszej godziny? Przynajmniej obydwoje byśmy się wyspali i nie musielibyśmy pić kawy! – warknęłam wymachując przy tym rękoma.
- Fakt. Mogliśmy tak zrobić, ale wtedy miałbym mniej czasu, żeby przekonać cię do nas. – kiedy to mówił, na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
- Kiepsko ci idzie przekonywanie mnie. – burknęłam wściekła.
- Dobra, nie marudź już tylko chodź. – zaśmiał się i skierował się w stronę kawiarni.
Mimo iż byłam na niego wkurzona, uśmiechnęłam się szeroko. Każdy inny chłopak w tym momencie próbowałby mnie złapać za rękę, ale nie Louis. On po prostu mnie zostawił, tym samym dając mi wybór. Pomimo tego, iż kusiło mnie by wrócić do domu, poczłapałam za chłopakiem. Może być ciekawie.

* * *
Wyszliśmy ze Starbucksa, trzymając w rękach papierowe kubki z kawą. Hmm, moja druga kawa w przeciągu niecałych dwóch godzin, nieźle. Zdecydowanie powinnam ograniczyć kofeinę.
Spodobało mi się to, że gdy kupowaliśmy  dla siebie napoje, Louis nie kłócił się ze mną, że to on musi zapłacić. Po prostu oświadczyłam, że każdy płaci za siebie, a on się zgodził.
Większość dziewczyn pewnie powiedziałoby, że zachował się jak cham, bo nie powinien pozwalać mi za siebie płacić, że dżentelmeni się tak nie zachowują, ale mi taki układ pasuje. Nie chcę, żeby chwalił się przede mną ile to on ma kasy. Wcale mi to nie imponuje, jak co poniektórym. Pieniądze to nie wszystko, a sława przemija.
- Dokąd teraz idziemy? – spytałam upijając łyk latte.
- W sumie nie wiem. – chłopak wzruszył ramionami. – Może pokażesz mi swoje ulubione miejsce? – zaproponował po chwili namysłu. – No wiesz, miejsce do którego chodzisz, kiedy chcesz zostać sama, żeby pomyśleć.
- Chyba nie mam takiego miejsca. – skrzywiłam się. – Zazwyczaj zamykam się w pokoju i słucham muzyki. – wzruszyłam ramionami.  – Chociaż.. jak byłam młodsza często spędzałam czas ze znajomymi na placu zabaw, niedaleko mojego domu. Całkiem fajne miejsce. Teraz może być tam dużo dzieciaków, ale może nie będzie tak źle.
- No to chodźmy! – powiedział entuzjastycznie.

 * * *
 Po drodze dużo rozmawialiśmy, a właściwie to Louis dużo mówił. Jest bardzo rozgadany, w ogóle nie dopuszczał mnie do słowa, a do tego straszny z niego żartowniś. Opowiadał mi o sobie, o swojej rodzinie i kolegach z zespołu, a także o tym jak ich zespół w ogóle powstał. Mimo, iż Abby milion razy mi już o tym mówiła, ciekawie słuchało się tego wszystkiego z jego perspektywy, tak.. inaczej.
Na miejscu było około dziesięcioro dzieci plus trzy osoby dorosłe i jakieś dwie starsze panie. Rozejrzałam się po placu zabaw, uśmiechając się przy tym jak dziecko. Dawno tu nie byłam, ale to miejsce nic a nic się nie zmieniło. Pomimo tego, że dzisiejszy dzień był ponury i bury, ten placyk wciąż miał swój urok.
Usiedliśmy na jednej z ławek, rozkoszując się kupionymi po drodze kanapkami oraz resztkami kawy. Tak bardzo spieszyło mi się, by wyjść z domu, że zapomniałam zjeść jakiekolwiek śniadanie, więc umierałam z głodu. Cóż, przynajmniej dzięki jedzeniu Louis zamilkł na chwilę.
- Po tym jak dostałem się do X-factora i połączyli naszą piątkę w zespół, rozstałem się ze swoją dziewczyną. –kontynuował temat chłopak – Właściwie to była nasza wspólna decyzja. Dostanie się do programu równało się temu, że musiałem wyprowadzić się z rodzinnego domu i dlatego w ogóle nie miałbym dla niej czasu. Nie chciałem, żeby czekała na mnie. Zasługuje na chłopaka, który zawsze przy niej będzie.
- Jak ma na imię? – spytałam.
- Hannah. – na jego twarzy pojawił się uśmiech, kiedy wypowiedział jej imię.
- Nie żałujesz tego, że się rozstaliście? Widać, że wciąż ci na niej zależy.
-Na początku może tak było, ale teraz już jest w porządku. W sumie wciąż utrzymujemy ze sobą kontakt, ale już nie jako para, tylko po prostu jako przyjaciele. Często, kiedy mam jakiś problem dzwonię do niej po radę i ona robi to samo, kiedy w jej życiu coś się nie układa.
- Nie masz dziewczyny, prawda? – spytałam, a on skinął głową. – Nie czujesz się przez to samotny? Wiem, że masz kumpli i tak dalej, ale nie brakuje ci bliskości z jakąś dziewczyną? Nie tęsknisz za tym?
- Czasami. – mruknął. – Ale na razie chcę się skupić na karierze. Nie chcę rozpoczynać związku, a chwilę później go kończyć, przez brak czasu. Chcę być fair wobec dziewczyny z którą będę się spotykał. To by było chamskie z mojej strony, gdybym zaczął umawiać się z jakąś dziewczyną, a później powiedziałbym jej „Sorry, ale niestety nie mam czasu na związek, kariera jest dla mnie ważniejsza.”, albo coś gorszego.
- Rozumiem o co ci chodzi. – uśmiechnęłam się blado. 
Oderwałam wzrok od jego twarzy i rozejrzałam się po placu zabaw, który jak się okazało był już prawie pusty. Oprócz nas, były jeszcze dwie starsze panie ze swoimi pieskami, zawzięcie o czym dyskutujące. Spojrzałam na puste huśtawki oraz zjeżdżalnie i uśmiechnęłam się nieznacznie.
Zerknęłam na Louis’a, nadal się uśmiechając. Chłopak zmarszczył brwi, nie rozumiejąc o co mi chodzi, ale jego usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do ślizgawki, wdrapałam się po mini drabinie, a następnie zjechałam na dół, śmiejąc się jak dziecko. Po chwili powtórzyłam ten proces. Przez cały czas czułam na sobie spojrzenie Louis’a. 
- No chodź! – krzyknęłam do niego. – Nie mów, że się wstydzisz!
Chłopak wyszczerzył się do mnie i nawet z tej odległości zauważyłam dołeczki w jego policzkach. Szatyn zerwał się z ławki, podbiegł do mnie i już po chwil zjeżdżał razem ze mną. Śmialiśmy się tak głośno, że te dwie kobiety siedzące na ławce spojrzały na nas karcąco, jednak my się nimi nie przejmowaliśmy, tylko dalej robiliśmy swoje. Przecież to nie było nic złego, że się bawimy. Nie mam zamiaru zachowywać się grzecznie i udawać dorosłej, tylko dlatego, że komuś nie odpowiada moje obecne zachowanie. To jest moje życie i przeżyję je tak, jak ja będę chciała.

* * *
- Mieszkam tu od dziecka. Serio myślisz, że nigdy wcześniej nie byłam na London Eye? – zakpiłam z chłopaka, kiedy kupował bilety.
Louis spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Co on kombinuje?
- Zdaję sobie z tego sprawę, jednak jestem przekonany, że nigdy nie byłaś tu o takiej porze. – mruknął unosząc brew.
Rozejrzałam się dookoła. Co fakt to fakt. Właściwie na London Eye byłam tylko raz w życiu i było to koło południa. Teraz było już ciemno i wokół panował przyjemny klimat, mimo iż wciąż było całkiem chłodno.
-  Z góry, o tej porze, panorama Londynu wygląda niesamowicie. – powiedział Louis, kiedy znaleźliśmy się już w kapsule.
Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić. Nie znoszę małych pomieszczeń, mam klaustrofobię. Dlaczego od razu nie powiedziałam o tym Louis’owi? Teraz trochę już na to za późno.
Na miękkich nogach podeszłam do szyby i z mocno bijącym sercem patrzyłam jak powoli unosimy się do góry, zostawiając na dole Londyn. Przez cały czas starałam się równomiernie oddychać i przy okazji nie panikować.
Kiedy znaleźliśmy się już na samej górze, zaparło mi dech w piersiach na widok panoramy miasta nocą. Louis miał rację, widok był niesamowity. Te wszystkie światła.. na moment zapomniałam o strachu i fobii.
- Piękny widok. – szepnęłam uśmiechając się od ucha do ucha.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. W dzisiejszych czasach trudno znaleźć kogoś, kto doceni coś takiego. – mruknął.
- Fakt.
Nagle zorientowałam się, że stoimy i ogarnęła mnie panika. Zdenerwowana rozejrzałam się po wnętrzu kapsuły, aż w końcu mój wzrok zatrzymał się na chłopaku, który przyglądał mi się zaniepokojony.
- Dlaczego stoimy? – spytałam bez tchu.
- Chyba musiało się coś zepsuć. – mruknął podchodząc bliżej. – W porządku? Jesteś strasznie blada. – Louis wyraźnie się zaniepokoił.
Mój oddech przyspieszył jeszcze bardziej, nie mogłam w ogóle złapać tchu. Łapałam spazmatycznie powietrze, przez cały czas rozglądając się dookoła, szukając jakiegoś ratunku.
Nagle Louis złapał moją twarz w dłonie, zmuszając mnie tym samym, abym spojrzała mu prosto w oczy. Jako, że nie miał już okularów, w końcu mogłam zobaczyć jego oczy. Jego niebieskie tęczówki lśniły delikatnie.
- Emilie oddychaj! Wdech, wydech. – mruknął chłopak nie spuszczając ze mnie wzroku.
Robiłam to co zalecił Louis. Wdech, wydech. Wdech i wydech. Z każdą sekundą było coraz lepiej. Starałam się nie myśleć o tym, że jestem zamknięta w kapsule, na Bóg wie jak długi czas.
- Już dobrze? – spytał, a ja nieśmiało pokiwałam głową. Było mi głupio. – Co się stało?
- Mam klaustrofobię.
- To chyba był zły pomysł, żeby cię tu zabierać.
- Nie. To ja powinnam ci powiedzieć, ale chyba było mi wstyd przyznać się, że mam jakąś słabość. – mruknęłam speszona.
Spojrzałam w bok, przez cały czas oddychając głęboko. Nie chciałam dostać kolejnego napadu strachu. Bez słowa usiadłam na podłodze i oparłam głowę o szklaną ściankę. Po chwili Louis usadowił się obok mnie.
- Nie masz się czego wstydzić. Każdy człowiek ma jakąś słabość. To jest wpisane w naturę ludzi. – uśmiechnął się do mnie pokrzepująco.
- Wiem. Po prostu mam wrażenie, że przez to ludzie będą uważać mnie za gorszą. – westchnęłam cicho. – Kiedy to naprawią? Nie chcę tu siedzieć nie wiadomo ile. – jęknęłam.
Zamknęłam oczy i mimowolnie oparłam głowę na ramieniu chłopaka. Byłam już tak potwornie zmęczona. Zdecydowanie za dużo wrażeń, jak na jeden dzień.
- Jaki jest twój ulubiony film? – spytałam sennie.
- Grease. – mruknął cicho. Jeżeli zdziwiło go moje pytanie, w ogóle nie dał tego po sobie poznać.
- Serio?
- Czemu nie. – zaśmiał się. – A twój?
- Szybcy i Wściekli, albo Piraci z Karaibów. Mam straszną słabość do Deep’a.
Louis znowu się zaśmiał, a ja razem z nim. Po chwili zaczęliśmy nawzajem zadawać sobie pytania o ulubiony kolor, ulubione jedzenie, ulubioną piosenkę i inne błahe rzeczy. To było takie normalne. Niestety w pewnym momencie, po prostu odpłynęłam w objęcia Morfeusza.

* * *
- Emilie, obudź się. – ze snu wyrwał mnie cichy męski głos.
Mruknęłam coś niezadowolona, ale mimo to powoli otworzyłam oczy. Wyprostowałam się i zdezorientowana rozejrzałam się dookoła i zmarszczyłam czoło. Znajdowaliśmy się w parku, na ławce, a nie na London Eye. Zamrugałam kilkakrotnie i spojrzałam na Louis’a, który kucał naprzeciwko mnie, uśmiechając się delikatnie.
Po chwili uświadomiłam sobie, że skoro spałam, to on musiał mnie wynieść na rękach z tej głupiej kapsuły. Kurwa! Przecież ja jestem strasznie ciężka! Poczułam jak na moje policzki wkrada się rumieniec. Nie czułam się komfortowo z tą myślą.
- Dlaczego mnie wcześniej nie obudziłeś? – zapytałam w wyrzutem.
- Nie miałem serce cię budzić. – mruknął z uśmiechem.
- Która godzina? – spytałam poprawiając włosy.
- Prawie dziesiąta. – powiedział chłopak siadając obok mnie na ławce.
- Cholera! Powinnam już wracać. W domu będą się o mnie martwić. – burknęłam.
- Odprowadzę cię.
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością. Nie widział mi się samotny nocny marsz. Po drodze niewiele rozmawialiśmy, ale atmosfera między nami nie była ani trochę krępująca.
- Tu mieszkam. – mruknęłam wskazując budynek przed nami.  – Dzięki za odprowadzenie i w ogóle za cały dzisiejszy dzień. Naprawdę fajnie się bawiłam, mimo że sądziłam iż to nie możliwe.
- Przekonałem cię chodź trochę do nas? – spytał unosząc brew.
- Ciężko mi powiedzieć. W każdym razie na pewno przekonałeś mnie do siebie.
Louis wyszczerzył się, pokazując równe białe zęby. Wyglądał naprawdę uroczo z tym uśmiechem i zmierzwionymi włosami.
- Jeśli dostanę szlaban, za to że tak późno wróciłam to mnie popamiętasz. – mruknęłam.
- Trzymam cię za słowo. – odparł ze śmiechem. – Do zobaczenia. – powiedział i puścił mi oczko.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się wesoło. Kurczę, to był długi i szczerze powiedziawszy dziwny dzień, ale faktycznie, naprawdę dobrze się dziś bawiłam. Jednakże, nie jestem pewna czy to co robię jest właściwe.


____________________________
Przepraszam, że rozdział dodaję tu, a nie na http://moja-wlasna-chora-bajka.blogspot.com/, ale nie miałam głowy by pisać tam cokolwiek, jednak postaram się to w miarę szybko zmienić ;)
Jeśli chce ktoś być informowany o nowych rozdziałach na blogu, niech zostawi informację o tym w zakłądce "Informowani" ;)
@Twinkleineye

4 komentarze:

  1. Fajny rozdział, ale mogłaś dodać trochę więcej akcji. Dodawaj szybko nn. Pozdrawiam i życzę weny, @hideanemptyface

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę, proszę... Emilie i Louis cały dzień razem. Kto by pomyślał : ) Jestem pewna, że ich znajomość się prędko nie skończy. Wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że się rozwinie i Louisowi uda się przekonać Em do reszty zespołu. Ciekawi mnie kiedy Em powie Abby o tym, że zna Lou i o tym, co ją spotkało. Zastanawiam się też nad tym, jak wytłumaczy się Hunter. Szczerze powiem, że mocno zaskoczyło mnie jego zachowanie. Podejrzewam jak musi się teraz czuć.
    Czekam na następny i życzę mnóstwo weny :)

    Pozdrawiam
    Ola :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ŚWIETNY ROZDZIAŁ !
    Dodaj szybko kolejny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Nominowałam Cię do Liebster Awards więcej na: bythewayimwearingthesmileyougaveme.blogspot.com w zakładce NOMINACJE.

    OdpowiedzUsuń

Z całego serducha dziękuję za wszystkie komentarze, zarówno te miłe jak i negatywne.Bardzo motywują mnie one do dalszej pracy i poprawiania swojego stylu. Kocham was ♥